sobota, 14 grudnia 2013

Tajemnicza ogniskowa obiektywu standardowego

  Każdy niemal wie i od wieków bez mała jest to powtarzane, że ogniskowa obiektywu standardowego równa jest dla danego formatu klatki w przybliżeniu przekątnej tejże klatki. Stąd przyjmuje ją się np. jako 50 mm dla klatki 24x36 mm, 30 mm dla 18x24 mm, wreszcie 80 mm dla formatu 6x6 cm. Ale skąd i dlaczego akurat tak definiuje się ogniskową obiektywu standardowego, tu już sprawa się rozmywa i oczywistą bynajmniej nie jest... 
  Utrzymuje się na przykład - i to chyba najpowszechniejsza wersja - że kąt obrazowy obiektywu o takiej ogniskowej odpowiada kątowi widzenia ludzkiego oka... No niestety, nie odpowiada. Oko ludzkie ma kąt widzenia około 180 stopni, tak duży, że patrząc na wprost widzimy jednocześnie nos, brwi i policzki. Owszem, widzimy je peryferyjnie, ale z kolei kąt użytecznego ostrego widzenia wynosi ledwo kilka stopni ze środka tego olbrzymiego pola, kąt w miarę ostrego postrzegania sięga już stopni kilkudziesięciu. I choć tu niewątpliwie duże są różnice osobnicze, też trudno dopasować go do tej nieszczęsnej ogniskowej standardowej. Dla mnie na przykład obiektyw standardowy widzi zdecydowanie wąsko, jeśli chodzi o zakres obrazu odbieranego jednym spojrzeniem nieruchomym okiem. Problem też w tym, że o ile się do tego świadomie nie zmusimy - co zresztą wcale nie jest łatwe - oko wcale nie jest nieruchome. Nieustannie, nawet przy nieruchomej głowie, mimowolnie skanuje przestrzeń, tak więc rzekomy kąt widzenia oka staje się jeszcze bardziej iluzoryczny niźli by się to z punktu widzenia czystej optyki wydawało.
  Twierdzą z kolei niektórzy, że perspektywa obrazu zarejestrowanego obiektywem standardowym jest zbliżona do perspektywy widzianej gołym okiem, czy też że obiektyw standardowy nie zniekształca obrazu... A jaki obiektyw o prawidłowej korekcji geometrycznej zniekształca? No może taki bardzo szerokokątny, gdzie skrajne partie obrazu są już cokolwiek przerysowane perspektywicznie. Ale to jednak też mocno naciągane kryterium, bo w czasach gdy ogniskowa standardowa dawno była już powszechnie przyjęta, obiektywy takie należały do absolutnego marginesu. Przeciętne obiektywy sprzed lat kilkudziesięciu nic tu nie zniekształcały. Każdy zresztą obiektyw o prawidłowej perspektywie prostoliniowej da z tego samego punktu widzenia, skierowany w tym samym kierunku, dokładnie identyczną perspektywę. Czy zrobimy zdjęcie obiektywem 135 mm, czy też obiektywem 28 mm, z którego to zdjęcia wykadrujemy następnie wycinek odpowiadający kadrowi obiektywu ogniskowej 135 mm - nie będą się one niczym różniły jeśli chodzi o perspektywę. Tak samo nie będą się różniły od tego, co widzi oko ludzkie.
  No więc jak to jest z tą ogniskową standardową? "Widzi" ona w końcu jak oko ludzkie, czy może jednak jakoś inaczej? Otóż, wbrew pozorom, odpowiada ona właśnie postrzeganiu oka. Ale w pewien tyleż specyficzny, co naturalistyczny sposób.
  Przyjęte jest mianowicie, że optymalna odległość oglądania zdjęcia równa jest tegoż zdjęcia przekątnej - umożliwia ona bowiem zarówno ogarnięcie całego obrazu jednym spojrzeniem, jak i obserwację jego drobnych szczegółów. Na tym właśnie założeniu oparte są skądinąd, stosowane w fotografii tradycyjnej, wielkości krążka rozproszenia, używane do wyznaczania głębi ostrości. Połączenie ustalonej odległości oglądania zdjęcia wraz z rozdzielczością oka ludzkiego (przyjętą jako 2'), określa krążek rozproszenia - a więc graniczną wielkość, którą oko jest w stanie dostrzec, jako 1/1500 przekątnej klatki.
  Ale powróćmy do ogniskowej. Jeśli wykonamy zdjęcie obiektywem o ogniskowej standardowej, czyli równej przekątnej klatki, a następnie spojrzymy na to zdjęcie z odległości optymalnej obserwacji, równej przekątnej zdjęcia, to zobaczymy na zdjęciu obraz o tej samej wielkości kątowej, co w rzeczywistości. Inaczej mówiąc, obiekty na zdjęciu będą miały dla nas tę samą wielkość pozorną, jak gdybyśmy patrzyli na rzeczywistą scenę z miejsca, z którego wykonano zdjęcie. I w ten właśnie sposób ogniskowa standardowa odpowiada naszemu postrzeganiu. Nie całkowity kąt widzenia, nie perspektywa jako taka, ale wielkość obrazu, który widzimy. 


  Pozostaje jeszcze na koniec jedna drobna zagadka. Dlaczego dla formatu klatki 24x36 mm przyjęto jako standard ogniskową 50 mm? O ile bowiem - przykładowo - dla klatek 18x24 mm czy 6x6 cm (faktycznie 56x56 mm) ogniskowe standardowe wynoszące odpowiednio 30 mm i 80 mm wręcz idealnie odpowiadają przekątnej kadru, to dla 24x36 mm już nie. Niezależnie od tego, co piszą szacowni autorzy w mądrych księgach, klatka 24x36 mm nie ma przekątnej równej 50 mm, i to ani dokładnie, ani nawet około - ma bowiem przekątną 43 mm. Skąd więc te 50 mm? Może z chęci zaokrąglenia do jakiejś bardzo równej wielkości, a może po prostu uznano, że popularne amatorsko małe odbitki, w rodzaju 9x13 cm, czy wręcz jeszcze mniejsze, tzw. pół pocztówki, trudno będzie wszak większości ludzi oglądać z odległości równej ich przekątnej. Nie wiem, przyznaję się bez bicia.
  Warto wszak zauważyć, że małoobrazkowe obiektywy o ogniskowej 45 mm były onegdaj wcale popularne; a biorąc i pod uwagę, że "oficjalne" ogniskowe obiektywów producenci i tak podają w zaokrągleniu do w miarę pełnych wartości, podczas gdy rzeczywista ogniskowa może się o kilka milimetrów różnić, to niewykluczone wcale, że spora część tych czterdziestek piątek miała w rzeczywistości ogniskową 43 mm. Zresztą nawet niektóre podręczniki fotografii podają jako ogniskową standardową dla klatki 24x36 mm zestaw 40, 45, 50 mm.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Świetlówka kompaktowa a parasolka refleksyjna

Skoro zmęczyliśmy już niszowy temat świetlówki fotograficznej z kloszem, zagłębmy się teraz w niuanse znacznie bardziej popularnego zestawu oświetleniowego dla ubogich (duchem) - fotograficznej spiralnej świetlówki kompaktowej z parasolką. Jak też rozkłada się jego światło, i na ile jest on efektywny?

 
Spójrzmy więc na trzy czysto teoretyczne przykłady uzyskane za pomocą pojedynczej oprawy, jak na powyższym zdjęciu. Średniej wielkości świetlówka fotograficzna o mocy 85 W (strumień świetlny 4900 lm, temperatura barwowa 5500 K), ustawiona została prostopadle w odległości 150 cm od szarego panelu, który z kolei znalazł się 15 cm przed ścianą. Rozmiar świetlówki wybrany został skądinąd celowo, aby uzyskać niejako średnią wartość możliwego wpływu jej wielkości na współpracę z parasolką.
Ze srebrną parasolką o średnicy 84 cm oświetlenie wygląda (w ujęciu obiektywem o ekwiwalencie ogniskowej 28 mm) tak:
 

Ekspozycja ustalona została ręcznie na szarym panelu (czas 1/15 s i przysłona 1:4,5.dla czułości 200 ASA), który to panel posłużył także do ustalenia balansu bieli. Zwróćmy też uwagę na ogólną jasność światła dla tego zestawu, a ta jest, jak widać z parametrów naświetlania, dość mizerna - o jakimkolwiek sensownym fotografowaniu z ręki przy świetlówce 85 W można w zasadzie myśleć tylko przy krótkich ogniskowych, dużych otworach przysłony lub wysokich czułościach - z odległości 1,5 m liczba świetlna wyszła na poziomie 7,8 LV. Jeśli natomiast chodzi o rozkład światła, widać dość wyraźne ograniczenie pola świecenia, którego średnicę oszacować można na podstawie wielkości panelu (30 cm) na mniej więcej 120 cm - wynika z tego, że średnica oświetlanego pola wynosi ok. 75% odległości od lampy do obiektu, a kąt świecenia odpowiada obiektywowi o ekwiwalencie ogniskowej w okolicy 60 mm.
Aby uniknąć tego w dość wyraźnego hotspotu rozważyć można na przykład zastosowanie parasolki białej, która dać winna bardziej rozproszone światło. Tak więc i sięgnąłem po swoją parasolkę "białą" (czy raczej w wydaniu chińskiej firmy Massa bardzo jasnoszarą) o średnicy 91 cm, która przy tych samych parametrach ekspozycji dała następujący efekt:


Jak widać, oświetlenie jest faktycznie bardziej równomierne, można już z powodzeniem używać tego zestawu dla obiektywów szerokokątnych, jest jednak znacznie ciemniej niż w przypadku srebrnej parasolki. Próbą poprawy tej sytuacji może być użycie parasolki o większym współczynniku odbicia - tu posłużyem się parasolką dwupowłokową o średnicy 84 cm, czyli białą dyfuzyjną ze srebrnym pokrowcem, znakomicie się skądinąd sprawdzającą z lampami błyskowymi. A rezultat wyszedł tym razem taki:


W zasadzie więc rozkład oświetlenia porównywalny jest z parasolką białą, acz jest faktycznie nieco jaśniej.
Przy okazji warto też zwrócić uwagę na charakterystykę światłocienia dla poszczególnych parasolek - cień statywu na ścianie jest zdecydowanie najbardziej rozmyty dla parasolki srebrnej, ale i jest to specyficzne dla takiej parasolki rozmycie składające z wielokrotnie nakładających się kilku cieni - tym niemniej w praktyce, jeśli nie fotografujemy li tylko cienia statywu na ścianie - efekt ten nie jest specjalnie widoczny, a w każdym razie nie przeszkadza.
Porównajmy teraz jeszcze jasność oświetlenia dla trzech powyższych przykładów na podstawie histogramów z wycinków pola szarego panelu:


Widać, że stosując parasolkę "białą" zyskujemy wprawdzie na równomierności oświetlenia, ale ekspozycja spada w stosunku do parasolki srebrnej aż o 1,75 EV, czyli 3,35 raza. Z kolei stosując parasolkę dwupowłokową, o większym współczynniku odbicia, tracimy w porównaniu do parasolki srebrnej 1,25 EV czyli ilość światła spada 2,4 raza.
Jak by nie było, jest ciemno...


Na koniec spójrzmy więc jeszcze, ile tak naprawdę można wyciągnąć z oświetlenia światłem stałym za pomocą świetlówek z parasolką. Zamiast jednej świetlówki 85 W zastosujmy zatem popularną podwójną oprawę z dwoma świetlówkami 125 W (7200 lm, 5500 K), najmocniejszymi, jakie można w niej użyć, i srebrną parasolką średnicy 84 cm:


Ekspozycja tym razem ustawiona została na szary panel od nowa - przy odległości 150 cm, czułości 200 ISO i przysłonie 1:4,5 czas naświetlania wyniósł 1/50 s, a więc uzyskaliśmy już w miarę znośne oświetlenie rzędu 9,5 LV. Dla przypomnienia - przy jednej świetlówce 85 W w identycznym ustawieniu czas naświetlania wynosił 1/15 s. Widać więc, że wzrost jasności oświetlenia jest w praktyce, pomimo kombinowania z ilością świetlówek, proporcjonalny do wzrostu strumienia świetlnego - ten bowiem zwiększył się 2,93 raza (z 4900 lm do 14 400 lm), zaś czas naświetlania skrócił się 3,33 raza (z 1/15 s do 1/50 s) - różnica pomiędzy tymi wartościami wynosi 0,18 EV i zrzucić ją można spokojnie na karb skoku 1/3 EV, z jakim ustawiane są parametry ekspozycji w aparacie. Nieco zaskakująca jest - wobec użycia świetlówek tego samego producenta - wyraźna różnica w barwie światła. No ale to najwyraźniej temat na kolejne śledztwo...
Jak by nie było,już samo oświetlenie główne świetlówkami kompaktowymi o sumarycznej mocy 250 W pozwala juz na w miarę spokojne fotografowanie z ręki bez nadmiernego podbijania czułości - może nie ma co popadać w nadmierną euforię, ale dramatu też jednak nie ma. Można oczywiście zastosować, żeby już nie pchać się w nadmierne koszta i bardziej egzotyczne rozwiązania, bardzo zbliżoną do oprawy podwójnej oprawe potrójną, która pozwoliłaby ponownie zwiększyć wartość ekspozycji o 0,5 EV.
Jedna tylko gorzka refleksja dotycząca tego typu podwójnych (czy potrójnych) opraw ciśnie się na koniec na myśl - ustawienie takiej oprawy, z parasolką i dużymi świetlówkami, wymaga od jednej osoby naprawdę ekwilibrystycznych zdolności, bo jest to czynność wymagająca zasadniczo użycia co najmniej czterech rąk - dwie do jednoczesnego dokręcania obu nakrętek na osi, i dwie kolejne do trzymania podczas tej czynności obu oprawek i parasolki w ustalonym położeniu. Najlepiej więc po prostu zorganizować sobie pomocnika.

czwartek, 5 grudnia 2013

Kwadratura klosza


W przypadku wykorzystywania do fotografii czy filmowania oświetlenia za pomocą świetlówek kompaktowych istotny problem stanowi nieraz uzyskanie za ich pomocą światła twardego. Świetlówki takie na skutek swych dużych rozmiarów z natury dają światło dość rozproszone, trudne do skupienia, efekt ten potęgowany jest jeszcze stosowaniem – wymuszonym przez jednak małą wydajność świetlówek - wielokrotnych opraw, a także kierunkowaniem ich światła za pomocą dużych rozmiarów reflektorów, np. srebrnych parasolek. Koniec końców, kompaktowe świetlówki fotograficzne dają światło miękkie, w zasadzie zbliżone do softboxa, za to bardzo rozproszone i źle ukierunkowane – poza właściwym obiektem rozświetlone jest w zasadzie całe wnętrze, co przy jasnym pomieszczeniu zasadniczo uniemożliwia uzyskanie kontrolowanego, kontrastowego oświetlenia.Dlatego też solidną pokusą mogą wydawać się dostępne w handlu reflektory paraboliczne do standardowych oprawek studyjnych z gwintem E27, np. takie klasyczne wąskostrumieniowe o średnicy 26,5 cm czy mniejsze 21 cm, reklamowane jako przydatne w zasadzie do wszystkiego – zwłaszcza świetlówek kompaktowych czy żarówek błyskowych... Naprawdę?


Przede wszystkim – reflektor taki nie ma najmniejszego sensu w przypadku żarówki błyskowej. Świeci ona wszak do przodu i to stosunkowo wąskim kątem, wobec czego użycie reflektora nie ma tu żadnego znaczenia, bowiem ma on zastosowanie tylko w przypadku źródeł światła świecących do tyłu i na boki. W przypadku żarówki błyskowej jedyna – marginalna – funkcja reflektora sprowadza się do jej osłonięcia z boku, co przy stosowaniu np. oświetlenia bocznego może zapobiec złapaniu blika przez obiektyw aparatu. Takie jakby sztywne wrota.
No, ale jak ma się sytuacja w przypadku świetlówek kompaktowych? Ano lepiej, ale pod pewnymi warunkami. Dlaczego? Otóż reflektor taki, w postaci jaka jest obecnie dostępna, nie nadaje się zupełnie do standardowych, dużych świetlówek fotograficznych – przeznaczony jest bowiem zasadniczo do tradycyjnych żarówek, a i to matowych.
Cały haczyk zasadza się bowiem w funkcjonowaniu takiego reflektora – aby działał on efektywnie, źródło światła umieszczone musi być w ognisku reflektora, a to ognisko znajduje się na samym dnie czaszy, kilka ledwo centymetrów nad szyjką. Jeżeli więc zastosujemy z takim reflektorem typową, dużą świetlówkę fotograficzną, to w ognisku reflektora znajdzie się tylko jej oprawa, a całe światło z rury w przedniej części klosza rozproszy się dość bezproduktywnie. Do tego świetlówka, nawet mała o mocy 65 W, jest i tak większa od reflektora, wystaje na zewnątrz – co jeszcze zmniejsza skuteczność tego układu, zwiększając zarazem rozsiewanie światła na boki. 

 
Cóż więc zrobić? Umieścić źródło światła tam, gdzie jego miejsce. Prostym rozwiązaniem okazuje się zakup małej świetlówki kompaktowej – zupełnie eksperymentalnie (i spontanicznie) sprawiłem sobie w tym celu świetlówkę Osram o mocy 11 W, strumieniu świetlnym 600 lm i temperaturze barwowej 6500 K.
W porównaniu do kompaktowej świetlówki fotograficznej, nawet najmniejszej spiralnej „śrubki” 65 W (pokazanej na zdjęciach powyżej), oferującej deklarowany strumień świetlny 3800 lm, wygląda ona z kloszem wręcz humorystycznie:


Tyle, że ze względu na małe wymiary, świetlówka 11 W pozwala dość efektywnie wykorzystać możliwości reflektora. Nie jest może idealnie, ale znajduje się naprawdę blisko ogniska. Spójrzmy więc na działanie zestawu świetlówki 11 W (600 lm) z reflektorem, prostopadle świecącego na ścianę z odległości 1,1 m (licząc od statywu):


Jak widać światło jest dobrze ukierunkowane, wyraźnie ograniczone – i zaskakująco jasne. Porównajmy to teraz ze świetlówką fotograficzną 65 W (3800 lm), w tym samym ustawieniu i przy tych samych parametrach ekspozycji:


Pomimo strumienia świetlnego większego teoretycznie ponad 6 razy jest wyraźnie ciemniej, świetlówka świeci w zasadzie bezkierunkowo – widać wyraźnie, że reflektor w takim przypadku w ogóle nie działa, pełni praktycznie rolę osłony świetlówki, ograniczającej jej świecenie do tyłu.
Dla pełni porównania, układ klasyczny – świetlówka 65 W ze srebrną parasolką średnicy 84 cm działa tak:


Jest więc znacznie jaśniej niż w przypadku świetlówki 65 W z kloszem, acz dużo jest światła rozproszonego. Co ciekawe, pomimo większej odległości od parasolki do ściany niż w przypadku reflektora, oświetlane przez reflektor pole (hotspot) jest zasadniczo tej samej wielkości.
I na koniec porównanie efektywności poszczególnych układów, na podstawie histogramów z wycinków ze środka pola oświetlanego przez trzy powyżej zaprezentowane zestawy:


Widać dobitnie, że świetlówka 11 W z kloszem daje światło o 1,25 EV jaśniejsze niż świetlówka 65 W w takich samych warunkach – czyli, porównując to do strumienia świetlnego, mała 11 W świetlówka jest w tym zestawie 15 razy bardziej skuteczna od świetlówki 65 W (świeci 2,4 raza jaśniej przy 6,3 raza mniejszym strumieniu świetlnym).
Z kolei świetlówka 65 W z parasolką daje oświetlenie o 1 EV jaśniejsze od świetlówki z kloszem, acz trzeba mieć na uwadze, że ponieważ świetlówka z parasolką zwrócona jest do tyłu względem statywu, większa była w moim teście odległość od źródła światła do ściany, wobec czego przy większych bezwzględnych odległościach do obiektu zdjęcia różnica będzie mniejsza. Trzeba mieć też na uwadze, że posłużyłem się w teście (czysto skądinąd porównawczym) stosunkowo małą świetlówką fotograficzną 65 W, której pojedyncze użycie jako światła głównego jest możliwe praktycznie tylko przy fotografowaniu statycznych scen ze statywu. 
Można jeszcze zwrócić uwagę na różnicę temperatury barwowej światła - świetlówki fotograficzne mają ją deklarowaną jako 5500 K, zaś użyty w teście mały Osram 11 W - 6500 K. Daje on więc nieco chłodniejsze światło, tak że do pełni szczęścia i idealnego dopasowania konieczna byłaby filtracja na poziomie 2,8 daM. Różnicę jasności poszczególnych zestawów, jak i barwy światła, widać na porównaniu próbek wykorzystanych do otrzymania powyższych histogramów:  

 
A jak wygląda zastosowanie w przypadku takiego parabolicznego reflektora tradycyjnych żarówek? Ano świetnie – świeci, że aż miło, z kilkoma wszak „ale”... Przede wszystkim reflektor przeznaczony jest do żarówek matowych. Jeżeli zastosujemy żarówkę z przezroczystą bańką, czy to zwykłą, czy halogen, oświetlenie będzie wprawdzie ładnie ukierunkowane, ale zdecydowanie nierównomierne – reflektor rzuci nam bowiem zamiast okrągłego hotspotu obraz żarnika żarówki. Najprościej byłoby więc kupić żarówki matowe, ale dzięki światłym proekologicznym regulacjom UE jest to w zasadzie zagadnienie akademickie. Drugi problem w przypadku stosowania żarówek wiąże się z ewentualną koniecznością zbalansowania temperatury barwowej światła, gdyby np. stosować reflektor z żarówką w połączeniu z oświetleniem świetlówkami.
Sprzedawane obecnie reflektory paraboliczne nie są, jak widać, przeznaczone do dużych świetlówek fotograficznych. Specjalny reflektor do świetlówki wyposażony być musi z tyłu w odpowiednią kieszeń, w której chowa się oprawa świetlówki, tak że wewnątrz odbłyśnika reflektora znajduje się już tylko rura, źródło światła. I tak nie będzie to układ specjalnie efektywny, bo w pobliżu ogniska znajdzie się, powiedzmy, 1/4-1/3 „śrubki”, ale jasność będzie porównywalna – jak z mojego dochodzenia wynika – do zestawu takiej świetlówki z parasolką, czyli nie najgorzej, natomiast światło będzie zdecydowanie twardsze, o wyraźnie zarysowanym cieniu. Jakieś dwa lata temu reflektory takie przemknęły przez sklepy jak kometa – i więcej ich czemuś nie widziano...

środa, 4 grudnia 2013

Siła marketingu (cz. 1) - kabel z wyzwalaczem

Trochę czarnego humoru na zimową pogodę.
W ofertach wielu sklepów i sprzedawców internetowych znaleźć możemy takie oto cudo:


Całkiem przyjemny, porządnie wykonany kabel synchronizacyjny gorąca stopka-mini jack, długi na 5 m i wyposażony w przydatny (zwłaszcza w przypadku aparatu analogowego) przycisk test. Zaskakująco praktyczny zamiennik wyzwalacza radiowego.
Jego niejaką osobliwością konstrukcyjną jest wszakże wykorzystanie, jako elementu montowanego na sankach aparatu, korpusu nadajnika prostego, tetropodobnego wyzwalacza radiowego. Niejaki przerost formy nad treścią, nieco to duże i sterczące, ale poza tym działa bez pudła (no i te bezcenne +10 do lansu - cokolwiek to w młodzieżowej nowomowie oznacza).
Ta szczególna cecha legła jednak u podstaw solidnego zamieszania w sposobie, w jaki ten skromny kabel jest prezentowany w ofertach sklepów internetowych i sprzedawców na portalach aukcyjnych. W jakichś 80% przypadków przedstawiany on jest bowiem jako - orkiestra tusz - standardowy wyzwalacz radiowy z kablem, jako to:

Kabel synchronizacyjny z wtykiem jack (3,5mm) służy do łączenia lustrzanek wyposażonych w gniazdo PC z lampami błyskowymi. Z drugiej strony zakończony jest wyzwalaczem radiowym (można go zamontować na każdej standardowej stopce). Umożliwia to wyzwolenie więcej niż kilku lamp (wyposażonych w fotocelę) poprzez drogę radiową. (...)

  Specyfikacja wyzwalacza:
  • zasięg do 30m
  • nadajnik zasilany baterią (23A 12V) - bateria w komplecie
  • żywotność baterii - ok. 20 000 błysków

Żeby nie było najmniejszych wątpliwości, podane są więc nawet parametry wyzwalacza radiowego - typowe dla tetropodobnych, pomimo że na załączonym nieraz zdjęciu widać, że "nadajnik" nie posiada nawet przełącznika kanałów. W środku (sprawdziłem, choć efektu byłem z góry pewien) "wyzwalacz radiowy" mieści w rzeczywistości małą płytkę drukowaną, niosącą jeden, jedyny element - przełącznik przycisku ręcznego wyzwalania błysku. Nawet umieszczona na obudowie kontrolka działania nadajnika jest tylko pustą zaślepką, baterii także trudno się doszukać. Do pełni szczęścia, twierdzi się też przy tym i z przyczyn mi nieznanych - jak widać na powyższym cytacie - że kabel przeznaczony jest do aparatów posiadających gniazdo PC, podczas gdy cała jego istota zasadza się właśnie na tym, że pomyślany jest do aparatów takiego gniazda akurat nie posiadających.
W formie niejakiego radosnego happeningu napisałem raz mail do jednego ze sklepów prezentujących takąż ofertę, zwracając uwagę na błędny opis. Przyznać muszę, że został on w końcu na stronie zmieniony - ale po kilku naprawdę dobrych tygodniach, tak że już sądziłem, iż to nie nastąpi. Wszak to była taka atrakcyjna oferta...
 

wtorek, 3 września 2013

Odległość hiperfokalna - zawsze pod ręką

Przydługi wstęp...

Niejednokrotnie podczas fotografowania konieczne staje się uzyskanie dużej głębi ostrości, sięgającej od określonego punktu do nieskończoności, czy też w ogóle największej możliwej w danych warunkach głębi ostrości. Niestety - współczesny sprzęt fotograficzny rzadko bywa w tym pomocny (no może poza lustrzankami Canona z programem głębi ostrości A-DEP).
Z pozoru wydawałoby się, że sprawa jest prosta - większość lustrzanek dysponuje wszak podglądem głębi ostrości - w praktyce jednak jest to bardzo zwodnicza metoda. Raz, że obraz widziany na matówce jest tylko pewnym przybliżeniem tego, co zarejestrowane zostanie na zdjęciu, a dwa, że zwłaszcza przy małych otworach przysłony, na matówce i tak niewiele widać, a co dopiero subtelne niuanse ostrości - już całkiem ostre, czy jeszcze ciut nieostre? Oczywiście - w przypadku aparatu cyfrowego można zawsze zrobić próbne zdjęcie i sprawdzić rezultat na podglądzie. Ale nie zawsze może to być możliwe, no a co zrobić z aparatem tradycyjnym?
W dawniejszych czasach obiektywy manualne wyposażane były w precyzyjne (najczęściej - patrz niżej) skale głębi ostrości, które z reguły pozwalały wykonać zdjęcie o założonym rozkładzie tejże głębi nawet bez patrzenia w celownik.
Dzisiejsze obiektywy AF i zoom nie zapewniają, niestety, takiego luksusu - albo w ogóle nie mają skali głębi ostrości, bo mieć jej nie mogą (zoomy o ogniskowej regulowanej obrotem pierścienia), albo - w przypadku obiektywów stałoogniskowych - skale te są tak małe i szczątkowe, że do niczego nieprzydatne. Jak tu bowiem ocenić zakres głębi ostrości na skali, której szerokość pomiędzy znacznikami dla przysłony 1:22 wynosi jakieś 10-15 mm? Inna rzecz, że gdy założymy obiektyw do aparatu o innym formacie klatki (np. obiektyw do formatu 24x36 mm do aparatu z matrycą APS-C), to jego skala głębi ostrości, nawet jeśli jest obecna, praktycznie w ogóle przestaje obowiązywać.

... a jakie to proste

W praktyce jednak wyznaczenie głębi ostrości sięgającej do nieskończoności jest trywialnie proste i zrobić to można w kilkanaście sekund, niekoniecznie może w pamięci, ale choćby na jakimkolwiek kalkulatorze. Dokonuje się tego tego za pomocą uproszczonego (ale nadal wystarczająco dokładnego) wzoru na odległość hiperfokalną. Pod nazwą tą złowróżbną kryje się po prostu odległość, na jaką w praktyce przy danej przysłonie nastawić trzeba obiektyw, aby tylny skraj głębi ostrości sięgnął do nieskończoności. Przedni skraj głębi ostrości wypada natomiast wtedy dokładnie w połowie odległości hiperfokalnej.
Uproszczony wzór na odległość hiperfokalną ma postać: 

ah = f 2/ (k * u)

gdzie

ah - odległość hiperfokalna
f - ogniskowa
k - liczba przysłony
u - krążek rozproszenia

Alternatywnie zapisać to można jako ah = f 2 / k / u , co łatwiej przełożyć na kolejne działania dokonywane na kalkulatorze.
Czyli po prostu - podnosimy ogniskową do kwadratu, a następnie dzielimy ją przez liczbę przysłony i całość dzielimy przez średnicę krążka rozproszenia. Formuła prosta do zapamiętania - w zasadzie poza wzorem pamiętać trzeba tylko średnicę krążka rozproszenia, ogniskową i przysłonę wszak odczytujemy z aparatu.

Krążek rozproszenia (u) jest krytycznym parametrem do wszelkich obliczeń głębi ostrości. Wyznaczyć go można na drodze umownej, wizualnej, jak  to czyniono za czasów fotografii tradycyjnej - w tym przypadku jako wielkość krążka rozproszenia przyjmujemy 1/1500 przekątnej rejestratora - klatki filmu czy matrycy. Daje to odpowiednio u = 0,03 mm dla klatki 24x36 mm, u = 0,02 mm dla formatu APS-C, u = 0,45 mm dla 42x56 mm, u = 0,05 mm dla 56x56 mm - itp. Trzeba tylko pamiętać, że ten sposób wyznaczania krążka rozproszenia oparty jest na założeniu, że powiększenie pełnej klatki obserwowane będzie z odległości optymalnego jej postrzegania; skutkiem tego, jeżeli powiększymy (czy wydrukujemy) tylko wycinek klatki, czy też z jakichś powodów będziemy wodzić nosem po zdjęciu, krążek ten nie ma zastosowania - potrzebny jest odpowiednio mniejszy. W przypadku - na przykład - powiększania fragmentu klatki, krążek rozproszenia obliczony być musi jako 1/1500 przekątnej powiększanego fragmentu. No ale to trzeba by wiedzieć przed dokonaniem zdjęcia.
W przypadku aparatu cyfrowego istnieje jeszcze druga możliwość - można przyjąć bezwzględny krążek rozproszenia, odpowiadający po prostu rozstawowi pikseli na matrycy. W tym przypadku zadziała on równie dobrze niezależnie od powiększanego wycinka, ale i wizualna głębia ostrości na oglądanym zdjęciu okazać się może cokolwiek większą od obliczonej. 

Pamiętać trzeba, gdy już zabieramy się do obliczeń, aby ogniskową i krążek rozproszenia podstawić do wzoru w tych samych jednostkach! Najwygodniejsze są chyba centymetry - wtedy ogniskową obiektywu np. 50 mm podstawiamy jako 5 [cm], a krążek rozproszenia wynoszący np. 0,03 mm jako 0,003 [cm].

Aby wreszcie przejść do strony praktycznej zagadnienia. Jeżeli np. fotografujemy obiektywem o ogniskowej 35 mm przy przysłonie 1:11, tradycyjnym aparatem małoobrazkowym (krążek rozproszenia 0,03 mm), to odległość hiperfokalna wyniesie:
ah = 3,5 2 / 11 / 0,003 = 371 [cm]
... czyli jeśli nastawimy ostrość na 3,7 m, to głębia ostrości sięgnie od połowy tej odległości (1,85 m) do nieskończoności.
 
Warto jeszcze wspomnieć o pewnym niebezpieczeństwie nadmiernego zaufania skalom głębi ostrości na starych obiektywach manualnych. Zdarzało się bowiem ongi, że do wyznaczania tychże skal w przyjmowano krążek rozproszenia zależny nie od formatu zdjęcia, ale od ogniskowej obiektywu - przyjmując go dla obiektywów (poza standardowym 50 mm dla małego obrazka) jako 1/1000 ogniskowej. W takiej sytuacji głębia ostrości dla obiektywów nieszerokokątnych (dłuższych niż 28-30 mm) okaże się być na zdjęciu mniejsza, często znacznie mniejsza, niż wynikałoby ze skali naniesionej na obiektywie (która obliczona została dla krążka rozproszenia o połowę, czy nawet kilkakrotnie większego niż obecnie przyjmowany dla danego formatu klatki). Dlatego też wzór taki pozwoli łatwo sprawdzić, czy skala głębi ostrości na obiektywie może być uznana za wiarygodną z punktu wiedzenia dzisiejszych standardów.
 
I w drugą stronę

Poprzez proste przekształcenie tego wzoru możemy za jego pomocą obliczyć przysłonę niezbędną do uzyskania głębi ostrości sięgającej od określonej odległości do nieskończoności:

k = f 2 / (ah * u)

lub w "kalkulatorowym" zapisie alternatywnym k = f 2 / ah / u
Czyli - podnosimy ogniskową do kwadratu, wynik dzielimy przez odległość hiperfokalną, i jeszcze raz dzielimy przez średnicę krążka rozproszenia.

Pamiętajmy tylko, że odległość hiperfokalna ah jest dwukrotnością odległości do przedniego skraju głębi ostrości - czyli jeśli chcemy wyliczyć np. przysłonę pozwalającą uzyskać głębię ostrości od 2 m do nieskończoności, jako odległość hiperfokalną trzeba do wzoru podstawić 4 m (i na tyle też ustawiony musi być obiektyw).
Na przykład, dla ogniskowej 50 mm, krążka rozproszenia 0,03 mm i wspomnianych dwóch metrów do przedniego skraju głębi ostrości otrzymujemy liczbę przysłony...
k = 52 / 400 / 0,003 = 20,8
... czyli na aparacie ustawić można 22.

Jeden prosty wzór - a tyle radości.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Yongnuo YN460-II - tabela naświetlania

Popularna z racji na atrakcyjny stosunek jakości oraz oferowanych możliwości do ceny strobbingowa lampa błyskowa Yongnuo YN460-II obarczona jest wszakże jedną wadą - wobec dość szerokiego, siedmiostopniowego zakresu regulacji energii błysku i związanej z tym mnogości możliwych kombinacji czułości rejestratora i poziomu błysku, pozbawiona jest jakiegokolwiek kalkulatora pomagającego dobrać właściwe parametry naświetlania.
To często zmusza albo do nadmiernego kombinowania w pamięci, mogącego prowadzić do pomyłek czy obłędu, albo też do konieczności wstrzeliwania się we właściwą ekspozycję metodą prób i błędów (ze wskazaniem na błędy).
Rzecz można jednak znakomicie ułatwić za pomocą prostej tabelki naświetlania, pozwalającej wstępnie dobrać właściwą ekspozycję z uwzględnieniem czułości rejestratora, poziomu energii błysku lampy, odległości zdjęciowej oraz liczby przysłony. W większości przypadków powinna ona dać od razu ekspozycję bliską właściwej, wymagającą co najwyżej niewielkich korekt.

Lewa strona tabeli (pola szare) służy do określenia liczby przewodniej flesza w odniesieniu do czułości rejestratora i ustawionej energii błysku. Dla wizualnego uproszczenia podana jest tu po prostu nastawa flesza (ilość świecących się diod od 1 do 7), co przekłada się na energię błysku następująco: 1 = 1/64, 2 = 1/32, 3 = 1/16, 4 = 1/8, 5 = 1/4, 6 = 1/2, 7 = pełna energia.
W kolumnie niebieskiej (LP) - podana jest liczba przewodnia lampy dla danej czułości oraz poziomu energii błysku. Np. czułość 100 ISO, nastawa 7 = 38 [m], czułość 800 ISO, nastawa 2 = 19 [m] itp. Strzałka pokazuje maksymalną liczbę przewodnią flesza dla danej czułości (tj. przy nastawie 7), przykładowo 76 m dla 400 ISO.
Po prawej stronie tabeli (pola beżowe) podane są liczby przysłony do prawidłowego naświetlenia błyskiem flesza w zależności od odległości w nagłówku tabeli.

Jak się tym posługiwać? Prosto.
Przykład 1. Załóżmy, że chcemy wykonać zdjęcie na odległość 5 m, przy czułości 200 ISO i energii lampy ustawionej na 4.  I wtedy:
1) W szarej części tabeli (ISO - ENERGIA) w kolumnie czułości 200 ISO znajdujemy nastawę 4 - czyli 4 wiersz.
2) Przesuwamy się w tymże wierszu w prawo - i w kolumnie niebieskiej widzimy liczbę przewodnią flesza dla tych parametrów - 19 [m]. W tej chwili można już w zasadzie policzyć liczbę przysłony w pamięci (19:5=3,8), ale jeśli nie mamy akurat ochoty wysilać się nadmiernie...
3) W beżowej części tabeli (ODLEGŁOŚĆ - PRZYSŁONA) znajdujemy w nagłówku odległość najbliższą pożądanej - czyli 4,8 m, a następnie na przecięciu kolumny tejże odległości i wiersza wyznaczonego w punkcie 1. odczytujemy niezbędną liczbę przysłony - 4. Oczywiście, biorąc pod uwagę, że wykonujemy zdjęcie na odległość ciut większą od tabelarycznej (5 m, a nie 4,8 m), można jeszcze otworzyć przysłonę o jakieś 1/3 EV - acz w praktyce ilość zewnętrznych czynników wpływających na naświetlenie fleszem jest na tyle duża, że to raczej one będą miały większy wpływ na zdjęcie, niż niewielka różnica w odległości.

Przykład 2. Chcemy wykonać zdjęcie na odległość 3,5 m, przy przysłonie 8 i czułości 100 ISO.
1) W beżowej części tabeli w kolumnie odpowiadającej odległości 3,5 m znajdujemy przysłonę 8 (5. wiersz).
2) Następnie podążamy tym wierszem w lewo, aż do kolumny czułości 100 ISO w szarej części tabeli - i odczytujemy niezbędną nastawę flesza: 6. Po drodze widzimy jeszcze wypadkową liczbę przewodnią flesza dla tych parametrów - 27 [m].

Przykład 3. Czyli praktyczna wariacja na temat przykładu 2.: chcemy wykonać zdjęcie z doświetleniem cieni za pomocą flesza. Fotografujemy w słoneczną pogodę na podstawie pomiaru światła zastanego - na przykład przy przysłonie 16 na odległość 2,5 m, czułość ustawioną mamy na 100 ISO. Zakładamy przy tym, skoro chcemy tylko rozjaśnić cienie, niedoświetlenie błyskiem flesza o 2 EV. W tym przypadku:
1) W beżowej części tabeli w kolumnie najbliższej naszej odległości - a więc 2,4 m - znajdujemy przysłonę otwartą o 2 stopnie szerzej od 16 ustawionej na aparacie, czyli 8 (4 wiersz). To zagwarantuje, że ekspozycja fleszem będzie o 2 EV słabsza od pełnej. Gdybyśmy chcieli naświetlić zdjęcie tylko błyskiem flesza (np. w ciemności), jak w przykładzie 2., należałoby wybrać oczywiście wiersz dla przysłony 16, takiej jak jest ustawiona na aparacie. Ale ponieważ zależy nam na tylko lekko rozjaśniającym błysku flesza, o 2 EV słabszym niż pełne naświetlenie, stąd do wyznaczenia nastawy flesza wybieramy wartość przysłony 8, pomimo że na obiektywie nastawiona jest 16.
2) Następnie przesuwamy się w tym wierszu w lewo, do szarej części tabeli, i w kolumnie czułości 100 ISO odczytujemy niezbędną nastawę energii flesza - czyli 5. Po drodze możemy jeszcze kontrolnie sprawdzić właściwą liczbę przewodnią flesza - 19 [m].

W przypadku, gdy wymagana odległość czy przysłona wypada zdecydowanie pomiędzy wartościami podanymi w tabeli i zaokrąglanie jej mogłoby prowadzić do nadmiernej rozbieżności rzeczywistych i obliczeniowych parametrów, należy oczywiście posłużyć się wartościami pośrednimi - np. w przypadku fotografowania przy określonej przysłonie na odległość 8 m, czyli pomiędzy 6,8 m a 9 m, możemy obliczyć nastawę flesza dla odległości 6,8 m, a następnie zwiększyć ją o pół działki za pomocą precyzyjnej regulacji (wciskając przyciski MODE + TEST). Gdy natomiast poszukujemy liczby przysłony dla odległości wypadającej zdecydowanie pomiędzy kolumnami tabeli (np. 8 czy 16 m) - albo (wersja trudna) wyliczamy ją w pamięci na podstawie liczby przewodniej odczytanej w kolumnie niebieskiej (por. przykład 1), albo (wersja łatwa) ustawiamy przysłonę pośrednią pomiędzy tymi kolumnami.

Tabelę można też wykorzystywać przy odbijaniu światła flesza od sufitu czy ściany. Trzeba w tym przypadku pamiętać jednak o dwóch rzeczach: 
- odległość uwzględnianą przy wyznaczaniu ekspozycji policzyć trzeba jako flesz - sufit (lub ściana) - przedmiot zdjęcia, a nie jako flesz - przedmiot zdjęcia;
- uwzględnić trzeba stratę światła przy odbiciu, wstępnie założyć ją można na 1,5-2 EV, nawet w przypadku gładkiego białego sufitu.

Oczywiście, jeśli fotografuje się aparatem cyfrowym, trzeba mieć na uwadze, że z racji na stosunkowo małą dynamikę matrycy, jak i na szereg czynników mogących sprawiać, że wyznaczona w teoretyczny sposób ekspozycja niekoniecznie sprawdzi się w naturze, finalny efekt zdjęcia może nie być od razu idealny. Acz po wykonaniu pierwszego zdjęcia testowego można od razu wprowadzić niezbędne korekty - czy to do parametrów ekspozycji w aparacie, czy do nastawy energii flesza. 
O korygowaniu ekspozycji fleszem w przypadku stosowania parasolek jako modyfikatorów można co nieco przeczytać TUTAJ.


poniedziałek, 17 czerwca 2013

To nieszczęsne f

Upowszechnienie fotografii cyfrowej, wraz z właściwym jej sposobem prezentacji danych na wyświetlaczach aparatów, pozwala zaobserwować - nie po raz pierwszy - zjawisko oddolnego nadawania nowych znaczeń już istniejącym pojęciom.

Widać to na przykładzie skromnej literki f, czasem zapisywanej jako F, która stała się ostatnimi czasy synonimem przysłony. I to nie tylko wartości przysłony - otworu względnego czy liczby otworowej, ale odnosi się już wręcz do mechanizmu przysłony. I wciąż oraz wciąż przeczytać można w dyskusjach internetowych wypowiedzi w rodzaju...
"nie domykaj tak mocno f"
"obiektyw mydli na małym f"
... ba, nawet na jednej ze stron będącej poradnikiem fotografii cyfrowej napisano...
"ustawiamy dużą wartość f przesłony".
Źródło tegoż zastosowania litery f jest proste do zidentyfikowania - wychodząc z anglosaskich pojęć f-stop czy f-number itp. (zapisywanych też przez wielkie F) wartości przysłony na wyświetlaczach współczesnych lustrzanek podawane są z przedrostkiem F - na przykład F8 czy F11, co na pierwszy rzut oka pozwala odróżnić je od wartości czasu naświetlania. 
Wszystko ładnie wygląda, wszystko ładnie działa, wszyscy są szczęśliwi, prawda? No właśnie - tylko to jedno małe ale...

Problem zasadniczy jest bowiem w tym, że symbol f jest od niepamiętnych czasów międzynarodowym oznaczeniem ogniskowej - f jak focal lenght. Liczbę przysłony (otworową) określa się w różnych krajach i wg różnych norm różnymi literami - np. N czy k.

Zrozumieć można (od biedy) podawanie wartości otworu względnego (formalnie zapisywanego u nas jako czysty, liczbowy ułamek np. 1:2,8) jako ułamka z ogniskową w liczniku - w rodzaju f/2,8 czy f:2,8 - graficznie skracanego do F2.8. Ale już utożsamianie symbolu f z przysłoną (w rozumieniu f = wartość przysłony), jak w przytoczonych na początku przykładach, jest nieuzasadnionym i bezdyskusyjnym błędem.
Prowadzić to może do wielu zabawnych nieporozumień - jak bowiem zinterpretować życzliwą poradę "zwiększ f"? Domknąć (a może otworzyć?) przysłonę, czy raczej użyć dłuższej ogniskowej obiektywu? Niestety - wszelakie dziedziny ścisłe bardzo nie lubią umowności.

Tym niemniej znajdują się obrońcy takiego nowego postrzegania litery f, argumentujący, że tak już się przyjęło, tak się stosuje, a nawet - ba! - w fotografii, w przeciwieństwie do fizyki, f oznacza przysłonę - no i że w ogóle tak się przyjęło, wszyscy tak robią, no i że w ogóle tak jest. W tej sytuacji, powszechne panującego bezrefleksyjnego przekonania, nasza nieszczęśliwa litera f faktycznie nabiera w powszechnym rozumieniu nowego znaczenia. Ale będącego de facto tylko zwyczajowym, niepoprawnym slangiem.
Rzeczywistości nie da się jednak zaczarować. 



piątek, 7 czerwca 2013

Flesz a srebrna parasolka

Odwiecznym dla mnie problemem przy fotografowaniu z fleszami aparatowymi wykorzystaniem parasolek odbijających było ukierunkowanie światła flesza. O ile w przypadku parasolki dyfuzyjnej problemu specjalnego nie ma, wystarczy skierować flesz jakkolwiek i mniej więcej w jej środek, to w przypadku parasolek odbijających nie jest już tak różowo. Wtedy bowiem - a w przypadku parasolki srebrnej to już naprawdę obowiązkowo - flesz musi być skierowany maksymalnie blisko osi parasolki, inaczej bowiem jego światło odbija się bardzo nieefektywnie i w dość nieprzewidywalnym kierunku w dół (o charakterystyce różnych parasolek co nieco TUTAJ).


 Test flesza ze srebrną parasolką - po lewej flesz oddalony od osi parasolki, po prawej ułożony wzdłuż osi. Doskonale widoczna różnica w rozkładzie odbicia światła i przewaga osiowo umieszczonego flesza (skierowanie oddalonego flesza w środek parasolki w praktyce niewiele zmienia).
 
Najprostszym oczywiście rozwiązaniem byłoby nabycie uchwytów statywowych umożliwiających zamontowanie stopki flesza z boku, w kierunku parasolki - jak np. Phottix Varos czy Varos BG. Wadą może być jednak dość wysoka cena tych uchwytów, skądinąd jednak odpowiadająca ich jakości.
Ja natomiast, jako zwolennik rozwiązań tandetnych, niskobudżetowych a przekombinowanych, chcąc także maksymalnie zutylizować posiadane zasoby, wymyśliłem sobie następujące warianty:



Najprostszym z rozwiązań było położenie flesza na popularnym onegdaj odbiorniku Phottix Tetra PT-04 II (czy jakimkolwiek podobnym). Najprostszym, ale w tym przypadku - niestety - nienajlepszym. Zaletą rozwiązania jest brak pętających się kabli, lampa nie musi posiadać gniazdka PC, wadą jest jednak ogólna chybotliwość. Problem w tym, że sam odbiornik jest wysoki, z nisko osadzoną osią obrotu, przez co duży moment obrotowy wywoływany przez ciężar flesza, oddalonego od osi obrotu, powoduje, że trudno go pewnie unieruchomić w poziomie. Tym bardziej, że kierunek gwintu nakrętki blokującej sprawia, że ciężar lampy ma dodatkowo tendencję do jej odkręcania - aby temu zapobiec trzeba by założyć odbiornik tyłem do przodu i położyć go na tył - oby tylko lampa nie wyleciała w tym położeniu z sanek. Z lekkim fleszem działa to jako tako, z ciężkim - nie próbowałem. Najlepszym rozwiązaniem jest więc użycie uchwytu z szeroką szyną, na której odbiornik może się po prostu oprzeć (jak na zdjęciu), inaczej może być to kłopotliwe. Ale i tak jest to mało mnie urzekające rozwiązanie. No i jeśli stosuje się odbiornik inny niż Tetra (czy wszelakie tetropodobne), pozbawiony możliwości obracania - w ogóle nie do wykorzystania.



Aby cokolwiek poprawić dość niepewne mocowanie Tetry, postanowiłem użyć przegubową stopkę Hama Blitzneiger 1, montując flesz i odbiornik osobno. Flesz musi wobec tego posiadać możliwość wyzwolenia kablem (lub wykorzystać trzeba przejściówkę), a sam odbiornik można albo zamontować na uchwycie, albo powiesić na kablu. Z pozoru fajnie to wygląda, w praktyce okazuje się, że przegub - pomimo zastosowania wewnątrz klejącej podkładki - jest dość trudny do pewnego dokręcenia w położeniu poziomym i flesz, nawet nienajwiększy, ma tendencję do opadania; tym niemniej pochylenie lampy można sobie dowolnie regulować. Największą jednak wadą jest cena przegubu Hamy - solidnie przekraczająca 50 złotych i czyniąca jego zakup w tym celu kompletnie nieopłacalnym. Skądinąd sam przegub, bardzo przyzwoicie wykonany, wyposażony w zimną stopkę i gwint 1/4", jest nader użytecznym akcesorium do flesza.



I na koniec rozwiązanie, z którego jestem najbardziej zadowolony - kostka synchronizacyjna F&V PR-02, wyposażona w dwie gorące stopki, gwint statywowy 1/4" i wejście na kabel z końcówką mini jack - do dostania w cenie od 26 złotych. Można ją zamontować na dowolnym statywie czy uchwycie z gwintem 1/4", podłączyć do tego wyzwalacz radiowy, fotocelę lub nawet bezpośrednio kabel synchronizujący - w zależności od upodobania, no i założyć jedną lub dwie lampy - jedną w pionie i jedną w poziomie. W przypadku korzystania z jednej lampy na wolne sanki można wsunąć wyzwalacz lub fotocelę, żeby się nie pałętały. Lampa nie musi nawet posiadać gniazdka PC. Całość zwarta, pewna i wielofunkcyjna, nic się nie kolebie, nic nie opada, niczego nie trzeba co chwilę dokręcać. Jedyne usprawnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to - w przypadku montowania na wąskim uchwycie oświetleniowym, jak na zdjęciu - podłożenie pomiędzy kostkę a uchwyt statywowy (wokół gwintu) gumowej podkładki (np. uszczelki). W zasadzie do wad kostki zaliczyć można brak regulacji nachylenia fleszy, podłączenie wyzwalacza kablem - no i konieczność poskładania tego zestawu przed przystąpieniem do zdjęć (lampa zamocowana bezpośrednio na odbiorniku jest rozwiązaniem jednak znacznie czystszym formalnie).

niedziela, 28 kwietnia 2013

Meandry parasolek

Jak przystało na fotografa-gawędziarza postanowiłem (zainspirowany poniekąd deszczową pogodą) przeprowadzić sobie test parasolek fotograficznych - głównie dlatego, aby móc ocenić tak efekty oświetleniowe uzyskiwane z różnymi parasolkami, ale i wpływ parasolek na liczbę przewodnią flesza, co pozwoliłoby z dużym przybliżeniem wstępnie ustawiać ekspozycję przed przystąpieniem do zdjęć.
W tym celu ustawiłem sobie na stole mały bałaganik, służący jako obiekt testowy - i przystąpiłem do działania. Testowi poddałem 4 parasolki - 91 cm białą odbijającą (z czarną czaszą), srebrną 84 cm, srebrną 110 cm i białą dyfuzyjną 84 cm.
 Lampa błyskowa ustawiona była na statywie z prawej strony, każdorazowo tak, aby parasolka znalazła się w odległości 2 m od celu, czyli łowiecki (hej!), a flesz błyskał w trybie manualnym. Dla uproszczenia zdjęcia wykonywane były przy stałej przysłonie 1:5,6, a wszelakiej oceny ekspozycji dokonałem na podstawie histogramu.

Zdjęcie 1 - biała parasolka odbijająca 91 cm Massa, 400 ISO. Naświetlenie w zasadzie prawidłowe, bez przepaleń - co daje efektywną liczbę przewodnią zestawu (dla 100 ISO) 5,6 m wobec nominalnej flesza 24 m - a więc parasolka obniża ją 4,3 raza.
Oświetlenie przyjemnie miękkie.

Zdjęcie 2 - srebrna parasolka 84 cm F&V, 200 ISO. Widoczne lekkie przepalenia w światłach, można by zmniejszyć naświetlenie o jakieś 0,5 EV. Daje to efektywną liczbę przewodnią zestawu około 10 m dla 100 ISO, a więc parasolka obniża ją o 2,4 raza.
Światło typowe dla srebrnej parasolki - raczej ostre, zwielokrotnione cienie.

Zdjęcie 3 - srebrna parasolka 110 cm F&V, 200 ISO. Naświetlenie nieco ciemniejsze od 84 cm parasolki, zbliżone do parasolki białej przy 400 ISO. Tym razem efektywna liczba przewodnia zestawu wyniosła więc 8 m, czyli 3 razy mniej od samego flesza.
Oświetlenie jest wprawdzie zbliżone charakterem do mniejszej srebrnej parasolki, ale jest jednak nieco bardziej miękkie.

Zdjęcie 4 - biała parasolka dyfuzyjna 84 cm F&V jako odbijająca, 400 ISO. I tu zaskoczenie - efekt jest praktycznie identyczny jak w przypadku białej parasolki odbijającej! A więc liczba przewodnia zestawu jest 4,3 raza mniejsza niż samego flesza.
Widać natomiast łagodniejsze niż w przypadku zdjęcia nr 1 cienie - na co zapewne miała wpływ duża ilość światła rozproszonego, które przedostało się przez parasolkę, rozjaśniając pomieszczenie. Pozwala to też przypuszczać, że na dworze, czy w większym pomieszczeniu, efektywność tego zestawu mogłaby zauważalnie spaść.

Zdjęcie 5 - biała parasolka dyfuzyjna 84 cm F&V jako dyfuzyjna, 400 ISO. Po raz kolejny naświetlenie jest bardzo zbliżone do zdjęć nr 1 i nr 4 jeśli chodzi o granice histogramu, choć tym razem minimalnie jaśniejsze. A więc parasolka dyfuzyjna, jakkolwiek nie użyta, obniża liczbę przewodnią flesza około 4-4,3 raza... Widać natomiast, że cienie są jednak nieco twardsze niż w przypadku białych parasolek użytych jako odbijające, ale i nieco jaśniejsze są półtony, Choć różnica ekspozycji wynosi naprawdę ułamek EV, to jest to moim zdaniem najlepiej naświetlone w serii zdjęcie.

Wnioski - białe parasolki, jakkolwiek nie umieszczone, zmniejszają liczbę przewodnią flesza nieco ponad 4 razy, a więc wymagają otwarcia przysłony o 4-4,5 EV w stosunku do zdjęcia z gołym fleszem.
Parasolka srebrna obniża liczbę przewodnią około 2,5-3 raza, czyli wymaga korekcji ekspozycji o ok. 3 EV w stosunku do gołego flesza.
Muszę przyznać, że zupełnie rozczarowujący wynik dała parasolka biała odbijająca... No może prawie biała, bo kolor powierzchni odbijającej produktu firmy Massa można w najlepszym razie określić jako bardzo jasnoszary. Dodatkowo biorąc pod uwagę, że jest owa parasolka dwukrotnie droższa od zwykłej parasolki dyfuzyjnej (osiągającej w pomieszczeniu równą skuteczność) i o ponad połowę droższa od parasolki dyfuzyjnej z pokrowcem, wybór nasuwa się sam.
Na koniec dodać jeszcze mogę, że uzyskane tu wyniki dotyczące zmniejszenia liczby przewodniej w pełni pokryły się z moimi wcześniejszymi testami. Wtedy poddałem jeszcze próbie białą parasolkę dyfuzyjną-softbox, która, dając rozmycie cieni mniej więcej o połowę mniejsze od zwykłej parasolki dyfuzyjnej, obniżała liczbę przewodnią flesza ok. 3,5 raza.

Liczba naświetlenia


 ... czyli jak to miało być pięknie, a wyszło jak zawsze

Było to w czasach, kiedy autofocusa jeszcze nie wynaleziono, ludzie ustawiali ostrość ręcznie, a co dziwniejsze wychodziły im z tego ostre zdjęcia (co może być zaskakujące, gdy czyta się apokaliptyczne opisy ręcznego ustawiania ostrości serwowane na forach przez dzisiejszych e-fotografów)... Ba, nie było wtedy jeszcze specjalnie powszechnie w użyciu automatyki naświetlania, zaś aparat z zewnętrznym światłomierzem selenowym był dla przeciętnego śmiertelnika szczytem luksusu i technicznego wyrafinowania. A może nawet raczej dla ponadprzeciętnego śmiertelnika, ci przeciętni zadowolić się musieli ręcznym światłomierzem selenowym, albo wręcz i tabelą naświetlania czy też siermiężną oceną warunków oświetleniowych na oko.
Wszystko to sprawiało, że przygotowanie aparatu do wykonania zdjęcia było raczej długotrwałe – należało odczytać wskazanie światłomierza i wprowadzić je do kalkulatora, odczytując konkretną parę czas/przysłona, z szeregu równoważnych ekspozycji. No pół biedy, w światłomierzach wbudowanych parametry naświetlania odczytać można było od razu, zgrawszy wskazówki na skali. Tym niemniej naświetlanie wciąż opisywane było parą wartości – czasu ekspozycji i otworu względnego przysłony. No i szczerze mówiąc emulsji światłoczułej było wszystko jedno. Ona przecież, zgodnie z prawami fizyki i chemii, potrzebuje tylko swojej porcji światła, aby obraz został prawidłowo naświetlony. Wszystko jej jedno, czy naświetlana będzie krótko i przy dużym otworze, czy też długo przy małym (dla uproszczenia problemu nie bierzemy tu pod uwagę efektu Schwarzschilda). Fotografowi wszystko jedno nie jest, ma w głowie głębię ostrości i poruszenie, ale emulsji nic to nie obchodzi – musi dostać swoją, zawsze taką samą dolę światła i już.
Liczba naświetlania wprowadzona została właśnie w celu opisu parametrów naświetlania – umożliwiła zapisanie sumarycznej wartości parametrów ekspozycji, czasu i przysłony, bez wnikania w szczegóły, czyli ich konkretne wartości. W tym celu poszczególnym wartościom przysłony i czasu przypisano wartości liczby naświetlenia, jak w tabelach poniżej:

Liczby naświetlenia odpowiadające otworowi względnemu obiektywu:
Otwór względny
1:1
1:1,4
1:2
1:2,8
1:4
1:5,6
1:8
1:11
1:16
1:22
1:32
Wartość
0
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Liczby naświetlenia odpowiadające czasowi ekspozycji [s]:
Czas ekspozycji
1
1/2
1/4
1/8
1/15
1/30
1/60
1/125
1/250
1/500
1/1000
Wartość
0
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Jak widać, skok liczby naświetlenia o jedną jednostkę w dowolną stronę odpowiada zawsze dwukrotnej zmianie ilości światła padającej na film. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby rozciągnąć sobie te tabele w obie strony, według potrzeb – od minusów po lewej, do dowolnych wartości po prawej.
Aby ustalić liczbę naświetlenia dla danej pary czas-przysłona należało po prostu zsumować odpowiednie wartości. Czyli, na przykład, liczba naświetlenia dla przysłony 11 i czasu 1/250 s wynosi 7+8 czyli 15. Warto zauważyć, że suma ta będzie identyczna dla każdej pary przysłona-czas dającej równoważną ekspozycję – czy to, w naszym przykładzie, przysłona 5,6 i czas 1/1000 s, czy to przysłona 22 i czas 1/60 s – liczba naświetlenia zawsze wychodzi 15. I co nam to daje proszę wycieczki? W tę stronę może i niewiele oprócz matematycznej ciekawostki – ale w drugą rzecz staje się bowiem dużo bardziej praktyczna.
Można bowiem przyjąć dla danej czułości błony ustaloną liczbę naświetlenia dla konkretnych warunków oświetleniowych. Tak, tak, kiedyś nawet na pudełkach filmów umieszczane były takie ściągawki z parametrów ekspozycji. W przeliczeniu na liczbę naświetlenia dla błony o czułości 100 ASA wygląda to tak, jak w poniższej tabeli:

Liczba naświetlenia w danych warunkach oświetleniowych dla błony o czułości 100 ASA:
Warunki oświetleniowe
Jasne słońce
Jasne obłoki
Pochmurna pogoda
Niebo burzowe
Wartość
15
14
13
12

Czyli popadłszy w konflikt przekonań ze światłomierzem, względnie nie dysponując tym praktycznym utensylium, nie trzeba z miejsca wpadać w panikę. Wystarczy chwila zastanowienia i nieco wprawy. W wielu sytuacjach sprawa jest klarowna – 100 ASA, słoneczny dzień na otwartej przestrzeni, odległy plan – liczba naświetlenia 15 i nie chce być inaczej. Nastawiamy więc na aparacie jako w dym jakąkolwiek parę dającą tę wartość – na przykład 1/250 s i f/11. I cyk. Zachmurzyło się – 13. Nastawiamy odpowiednią parę dającą tę wartość - i cyk. Nie ma prawa nie wyjść, o ile oczywiście nie kropniemy się w subiektywnej ocenie jasności oświetlenia przy zachmurzonym niebie i o nietypowej porze dnia. Ale to już było ryzyko wpisane w hobby. Tym niemniej, co trzeba podkreślić, bezpośrednie światło słoneczne w środkowych godzinach dziennych i normalnym otoczeniu miejskim czy wiejskim bez pudła uznać możemy za 15. Na plaży, śniegu czy pod innymi szerokościami geograficznymi już niekoniecznie – ale to temat na inną przypowieść.
Tyle, że tu mamy problem praktyczny. Co z tego, że niezbędną liczbę naświetlenia ocenimy sobie na 15, 13, 10, czy ile tam jeszcze, ale jak przełożyć to na konkretne nastawy aparatu? Trudno bowiem co chwilę wyjmować karteczkę z tabelą wartości odpowiadającym poszczególnym czasom i przysłonom. Można oczywiście nauczyć się tego na pamięć, co wbrew pozorom nie jest takie trudne. Na przykład wystarczy wbić sobie do głowy, że tak przysłonie 16, jak i czasowi 1/250 s odpowiadają wartości 8. I dalej już leci, podstawowe działania dodawania i odejmowania, może być na palcach. Ba, ongi było jeszcze łatwiej. Były bowiem onegdaj zamierzchłe czasy, gdy producenci sprzętu kierowali się nie tylko prawami marketingu, ale i dobrem klienta – i na aparatach pojawiały się podwójne skale, obok rzędu czasów i przysłon nanoszono także odpowiadające im wartości liczby naświetlenia. Wtedy już było to całkiem proste – wystarczyło tylko dobierać ich sumę do potrzebnej wartości. A szukać takich aparatów nie trzeba daleko – wystarczy spojrzeć na popularne Smieny drugiej generacji, choćby Smienę 6 czy 8 (bez M). Ale to nie wszystko – były i aparaty, na przykład radziecka dalmierzowa Junost’, czeski Flexaret IV czy japoński Aires Viscount, gdzie proces ten niejako zautomatyzowano. Wystarczyło wybrać na odpowiedniej skali wymaganą liczbę naświetlenia, a para przysłona-czas ustawiana była samoczynnie – poprzez sprzężenie pierścieni nastawczych – odpowiednio do jej wartości; gdy np. skracało się czas naświetlania, to samoczynnie otwierała się przysłona, wszystko z zachowaniem stałej wartości ekspozycji. Genialne w swej prostocie.
Trzeba tu jednak wszakże z całym naciskiem podkreślić jeden szczegół. Liczba naświetlenia jest parametrem względnym. Nie określa ona jasności oświetlenia zastanego jako takiego, ale wyłącznie parametry ekspozycji - czasu i przysłony - ustawione dla tego oświetlenia na aparacie. Wobec czego w identycznych warunkach oświetleniowych liczba naświetlenia jest różna dla różnych czułości błony – bo inaczej naświetla się przecież przy 100 ASA (używanych w naszym wywodzie zwyczajowo jako czułość referencyjna), a inaczej przy 50 czy 400 ASA. Korekta liczby naświetlania dla różnych czułości pokazana jest przykładowo poniżej.

Korekta liczby naświetlenia dla różnych czułości błony:
Czułość ASA
25
50
100
200
400
800
Poprawka
-2
-1
0
+1
+2
+3

Czyli skoro liczba naświetlenia dla błony 100 ASA wynosi w danych warunkach oświetleniowych powiedzmy nasze 15, to dla błony 50 ASA wynosić będzie 14, a dla błony 400 ASA – 17. I tak dalej.
 Pokusić można się jeszcze o sformułowanie takiej tabeli zbiorczej, uzależniającej wartość liczby naświetlenia od warunków oświetleniowych i charakteru obiektu zdjęcia, znów dla 100 ASA:

Liczba naświetlenia w zależności od jasności obiektu i warunków oświetleniowych, dla błony o czułości 100 ASA:
Charakter obiektu
Warunki oświetleniowe
Jasne słońce
Jasne obłoki
Pochmurna pogoda
Niebo burzowe
Jasny obiekt,
plan ogólny
16
15
14
13
Obiekt normalnej jasności, plan średni
15
14
13
12
Ciemny obiekt, plan wielki
14
13
12
11
Bardzo ciemny obiekt, plan wielki
9-13
8-12
7-11
6-10

Można (trzeba?) też wziąć pod uwagę, że wszelakie powyższe wartości liczby naświetlania wywodzą się z czasów fotografii czarno-białej. W przypadku stosowania materiałów barwnych, z węższym zakresem tonalnym, zwłaszcza, gdy na zdjęciu znajdą się i partie zacienione – czy choćby tzw. pierwszy plan - można przyjmować wartości liczby naświetlania o 1 mniejsze – czyli np. dla słonecznej pogody 14, a nie 15. Też będzie dobrze.
I to byłby już w zasadzie koniec... No może jeszcze wypadałoby wspomnieć o filtrach, które – w przypadku stosowania - także mają przecież wpływ na przedłużenie ekspozycji. Tu sprawa też jest prosta – liczbę naświetlenia ustaloną dla danych warunków oświetleniowych i czułości błony trzeba po prostu zmniejszyć o wartość wynikłą z krotności filtra – wartości podane są w tabeli poniższej. W fotografii czarno-białej zwyczajowo stosowane filtry mają krotności: jasnożółty 1,4x, żółty 2x, pomarańczowy 2,8x, czerwony 8x... Zresztą jest to na oprawce filtra czytelnie opisane – tylko na cokinach czemuś nie. Ano tak, przecież one nie mają oprawek (za to wartości podane w różnych wydaniach cokinowskich broszurek potrafią się różnić kilkakrotnie)...

Korekta liczby naświetlenia dla różnych gęstości filtrów:
Krotność filtra
1x
1,4x
2x
2,8x
4x
6x
8x
Poprawka
0
-0,5
-1
-1,5
-2
-2,5
-3

I to by była w zasadzie cała mądrość związana z liczbą naświetlenia. Zdawało by się, że wraz z nastaniem w fotografii automatyki odejść powinna w mrok niepamięci i w ogóle głowy sobie nią nie ma co zawracać. Ale...
Nawet najzagorzalsi zwolennicy cyfrowej rewolucji rzucają na prawo i lewo mitycznym terminem EV. Rozpiętość matrycy 5 EV, korekra +2 EV, EV tu, EV tam. W praktyce 1 EV sprowadza się do dwukrotnej zmiany wartości ekspozycji. Ale co to jest to EV? Exposure Value, oczywiście – nic innego niż liczba naświetlenia. Niestety, w postaci skarlałej, strywializowanej, żeby nie rzec sprofanowanej – dziś jest zaledwie echem tego, czym była i być mogła. Dawniej zwykło się ten krok nazywać stopniem przysłony, czy coś w tym rodzaju, dziś mamy mityczne EV.
Choć na jednym polu liczba naświetlenia trzyma się jeszcze dzielnie – w specyfikacjach technicznych aparatów. Tam bowiem czytamy na przykład, że zakres pomiarowy światłomierza wynosi 0-20 EV z obiektywem 50 mm f/1,4 i dla 100 ASA. Zwróćmy uwagę na tę litanię parametrów – liczba naświetlenia, co cały czas trzeba mieć na uwadze, jest parametrem względnym. Czyli, w naszym przykładzie oznacza to, że dany model aparatu z założonym obiektywem f/1,4 i dla czułości 100 ASA naświetla w zakresie liczby naświetlenia 0-20, czyli w warunkach dających na przykład ekspozycję od 2 s przy przysłonie 1,4 do 1/2000 s przy przysłonie 22. Jeśli będzie jaśniej lub ciemniej, zabraknie mu parametrów, skali, czy jak to jeszcze zwać. Ważne jest tu – podkreślmy – podanie zarówno czułości 100 ASA, jak i maksymalnego otworu względnego obiektywu f/1,4. Jeśli bowiem założymy obiektyw na przykład o jasności f/2,8, czyli czterokrotnie ciemniejszy, to światłomierzowi zrobi się ciemno już cztery razy wcześniej niż z obiektywem f/1,4, ale i cztery razy więcej światła będzie w stanie przetrzymać na jasnym końcu. Czyli, dla 100 ASA i obiektywu f/2,8 zakres pomiaru wynosi już 2-22 EV. Na szczęście w specyfikacjach podaje się to standardowo dla 100 ASA i f/1,4 co umożliwia bezpośrednie porównywanie parametrów technicznych aparatów.
Hmmm – a żeby jeszcze zamącić. Jak widać, liczba naświetlenia rośnie odwrotnie do ilości światła padającego na błonę – im większa wartość liczby naświetlenia, tym skąpiej naświetlamy zdjęcie. No a jak ma się to do korekcji ekspozycji? Tę podaje się teraz zwyczajowo w jednostkach EV, ale… No właśnie – korekcja na plus to prześwietlenie, na minus – niedoświetlenie. Czyli pisząc np. o korekcji +1 EV mamy na myśli dwukrotne prześwietlenie zdjęcia – choć, formalnie, myśląc wyłożonymi powyżej kategoriami liczby naświetlenia, zwiększając EV o 1 (czyli np. z 15 do 16 EV) dwukrotnie zdjęcie niedoświetlamy. No i bądź tu mądry.

No a tak na koniec. Czy liczba naświetlenia, taka, jak podana w uczonych tabelach powyżej, ma dziś jeszcze jakiś sens praktyczny? Moim zdaniem ma. Pozwala na proste porównywanie parametrów ekspozycji. Jest bardzo użyteczna przy stosowaniu starych aparatów, o dość ograniczonych parametrach naświetlania. Przykład - czy można bezpiecznie włożyć film 400 ASA do smieny? No i popatrzmy – przy słonecznej pogodzie wymaga on liczby naświetlenia 17. A smiena oferuje nam maksymalnie 1/250 s i f/16 – czyli liczbę tylko 16. Biorąc pod uwagę wspomnianą wyżej całkowicie akceptowalną praktykę prześwietlenia o 1 jednostkę w porównaniu do tabelarycznych danych – nie ma problemu, o ile na plażę się nie wybieramy.

Tabele na podstawie:

Simonow A.G.: Fotografirowanije pri iskusstwiennom aswieszczenii; Gasudarstwiennoje Izdatielstwo Isskustwo, Moskwa, 1959.