sobota, 14 grudnia 2013

Tajemnicza ogniskowa obiektywu standardowego

  Każdy niemal wie i od wieków bez mała jest to powtarzane, że ogniskowa obiektywu standardowego równa jest dla danego formatu klatki w przybliżeniu przekątnej tejże klatki. Stąd przyjmuje ją się np. jako 50 mm dla klatki 24x36 mm, 30 mm dla 18x24 mm, wreszcie 80 mm dla formatu 6x6 cm. Ale skąd i dlaczego akurat tak definiuje się ogniskową obiektywu standardowego, tu już sprawa się rozmywa i oczywistą bynajmniej nie jest... 
  Utrzymuje się na przykład - i to chyba najpowszechniejsza wersja - że kąt obrazowy obiektywu o takiej ogniskowej odpowiada kątowi widzenia ludzkiego oka... No niestety, nie odpowiada. Oko ludzkie ma kąt widzenia około 180 stopni, tak duży, że patrząc na wprost widzimy jednocześnie nos, brwi i policzki. Owszem, widzimy je peryferyjnie, ale z kolei kąt użytecznego ostrego widzenia wynosi ledwo kilka stopni ze środka tego olbrzymiego pola, kąt w miarę ostrego postrzegania sięga już stopni kilkudziesięciu. I choć tu niewątpliwie duże są różnice osobnicze, też trudno dopasować go do tej nieszczęsnej ogniskowej standardowej. Dla mnie na przykład obiektyw standardowy widzi zdecydowanie wąsko, jeśli chodzi o zakres obrazu odbieranego jednym spojrzeniem nieruchomym okiem. Problem też w tym, że o ile się do tego świadomie nie zmusimy - co zresztą wcale nie jest łatwe - oko wcale nie jest nieruchome. Nieustannie, nawet przy nieruchomej głowie, mimowolnie skanuje przestrzeń, tak więc rzekomy kąt widzenia oka staje się jeszcze bardziej iluzoryczny niźli by się to z punktu widzenia czystej optyki wydawało.
  Twierdzą z kolei niektórzy, że perspektywa obrazu zarejestrowanego obiektywem standardowym jest zbliżona do perspektywy widzianej gołym okiem, czy też że obiektyw standardowy nie zniekształca obrazu... A jaki obiektyw o prawidłowej korekcji geometrycznej zniekształca? No może taki bardzo szerokokątny, gdzie skrajne partie obrazu są już cokolwiek przerysowane perspektywicznie. Ale to jednak też mocno naciągane kryterium, bo w czasach gdy ogniskowa standardowa dawno była już powszechnie przyjęta, obiektywy takie należały do absolutnego marginesu. Przeciętne obiektywy sprzed lat kilkudziesięciu nic tu nie zniekształcały. Każdy zresztą obiektyw o prawidłowej perspektywie prostoliniowej da z tego samego punktu widzenia, skierowany w tym samym kierunku, dokładnie identyczną perspektywę. Czy zrobimy zdjęcie obiektywem 135 mm, czy też obiektywem 28 mm, z którego to zdjęcia wykadrujemy następnie wycinek odpowiadający kadrowi obiektywu ogniskowej 135 mm - nie będą się one niczym różniły jeśli chodzi o perspektywę. Tak samo nie będą się różniły od tego, co widzi oko ludzkie.
  No więc jak to jest z tą ogniskową standardową? "Widzi" ona w końcu jak oko ludzkie, czy może jednak jakoś inaczej? Otóż, wbrew pozorom, odpowiada ona właśnie postrzeganiu oka. Ale w pewien tyleż specyficzny, co naturalistyczny sposób.
  Przyjęte jest mianowicie, że optymalna odległość oglądania zdjęcia równa jest tegoż zdjęcia przekątnej - umożliwia ona bowiem zarówno ogarnięcie całego obrazu jednym spojrzeniem, jak i obserwację jego drobnych szczegółów. Na tym właśnie założeniu oparte są skądinąd, stosowane w fotografii tradycyjnej, wielkości krążka rozproszenia, używane do wyznaczania głębi ostrości. Połączenie ustalonej odległości oglądania zdjęcia wraz z rozdzielczością oka ludzkiego (przyjętą jako 2'), określa krążek rozproszenia - a więc graniczną wielkość, którą oko jest w stanie dostrzec, jako 1/1500 przekątnej klatki.
  Ale powróćmy do ogniskowej. Jeśli wykonamy zdjęcie obiektywem o ogniskowej standardowej, czyli równej przekątnej klatki, a następnie spojrzymy na to zdjęcie z odległości optymalnej obserwacji, równej przekątnej zdjęcia, to zobaczymy na zdjęciu obraz o tej samej wielkości kątowej, co w rzeczywistości. Inaczej mówiąc, obiekty na zdjęciu będą miały dla nas tę samą wielkość pozorną, jak gdybyśmy patrzyli na rzeczywistą scenę z miejsca, z którego wykonano zdjęcie. I w ten właśnie sposób ogniskowa standardowa odpowiada naszemu postrzeganiu. Nie całkowity kąt widzenia, nie perspektywa jako taka, ale wielkość obrazu, który widzimy. 


  Pozostaje jeszcze na koniec jedna drobna zagadka. Dlaczego dla formatu klatki 24x36 mm przyjęto jako standard ogniskową 50 mm? O ile bowiem - przykładowo - dla klatek 18x24 mm czy 6x6 cm (faktycznie 56x56 mm) ogniskowe standardowe wynoszące odpowiednio 30 mm i 80 mm wręcz idealnie odpowiadają przekątnej kadru, to dla 24x36 mm już nie. Niezależnie od tego, co piszą szacowni autorzy w mądrych księgach, klatka 24x36 mm nie ma przekątnej równej 50 mm, i to ani dokładnie, ani nawet około - ma bowiem przekątną 43 mm. Skąd więc te 50 mm? Może z chęci zaokrąglenia do jakiejś bardzo równej wielkości, a może po prostu uznano, że popularne amatorsko małe odbitki, w rodzaju 9x13 cm, czy wręcz jeszcze mniejsze, tzw. pół pocztówki, trudno będzie wszak większości ludzi oglądać z odległości równej ich przekątnej. Nie wiem, przyznaję się bez bicia.
  Warto wszak zauważyć, że małoobrazkowe obiektywy o ogniskowej 45 mm były onegdaj wcale popularne; a biorąc i pod uwagę, że "oficjalne" ogniskowe obiektywów producenci i tak podają w zaokrągleniu do w miarę pełnych wartości, podczas gdy rzeczywista ogniskowa może się o kilka milimetrów różnić, to niewykluczone wcale, że spora część tych czterdziestek piątek miała w rzeczywistości ogniskową 43 mm. Zresztą nawet niektóre podręczniki fotografii podają jako ogniskową standardową dla klatki 24x36 mm zestaw 40, 45, 50 mm.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Świetlówka kompaktowa a parasolka refleksyjna

Skoro zmęczyliśmy już niszowy temat świetlówki fotograficznej z kloszem, zagłębmy się teraz w niuanse znacznie bardziej popularnego zestawu oświetleniowego dla ubogich (duchem) - fotograficznej spiralnej świetlówki kompaktowej z parasolką. Jak też rozkłada się jego światło, i na ile jest on efektywny?

 
Spójrzmy więc na trzy czysto teoretyczne przykłady uzyskane za pomocą pojedynczej oprawy, jak na powyższym zdjęciu. Średniej wielkości świetlówka fotograficzna o mocy 85 W (strumień świetlny 4900 lm, temperatura barwowa 5500 K), ustawiona została prostopadle w odległości 150 cm od szarego panelu, który z kolei znalazł się 15 cm przed ścianą. Rozmiar świetlówki wybrany został skądinąd celowo, aby uzyskać niejako średnią wartość możliwego wpływu jej wielkości na współpracę z parasolką.
Ze srebrną parasolką o średnicy 84 cm oświetlenie wygląda (w ujęciu obiektywem o ekwiwalencie ogniskowej 28 mm) tak:
 

Ekspozycja ustalona została ręcznie na szarym panelu (czas 1/15 s i przysłona 1:4,5.dla czułości 200 ASA), który to panel posłużył także do ustalenia balansu bieli. Zwróćmy też uwagę na ogólną jasność światła dla tego zestawu, a ta jest, jak widać z parametrów naświetlania, dość mizerna - o jakimkolwiek sensownym fotografowaniu z ręki przy świetlówce 85 W można w zasadzie myśleć tylko przy krótkich ogniskowych, dużych otworach przysłony lub wysokich czułościach - z odległości 1,5 m liczba świetlna wyszła na poziomie 7,8 LV. Jeśli natomiast chodzi o rozkład światła, widać dość wyraźne ograniczenie pola świecenia, którego średnicę oszacować można na podstawie wielkości panelu (30 cm) na mniej więcej 120 cm - wynika z tego, że średnica oświetlanego pola wynosi ok. 75% odległości od lampy do obiektu, a kąt świecenia odpowiada obiektywowi o ekwiwalencie ogniskowej w okolicy 60 mm.
Aby uniknąć tego w dość wyraźnego hotspotu rozważyć można na przykład zastosowanie parasolki białej, która dać winna bardziej rozproszone światło. Tak więc i sięgnąłem po swoją parasolkę "białą" (czy raczej w wydaniu chińskiej firmy Massa bardzo jasnoszarą) o średnicy 91 cm, która przy tych samych parametrach ekspozycji dała następujący efekt:


Jak widać, oświetlenie jest faktycznie bardziej równomierne, można już z powodzeniem używać tego zestawu dla obiektywów szerokokątnych, jest jednak znacznie ciemniej niż w przypadku srebrnej parasolki. Próbą poprawy tej sytuacji może być użycie parasolki o większym współczynniku odbicia - tu posłużyem się parasolką dwupowłokową o średnicy 84 cm, czyli białą dyfuzyjną ze srebrnym pokrowcem, znakomicie się skądinąd sprawdzającą z lampami błyskowymi. A rezultat wyszedł tym razem taki:


W zasadzie więc rozkład oświetlenia porównywalny jest z parasolką białą, acz jest faktycznie nieco jaśniej.
Przy okazji warto też zwrócić uwagę na charakterystykę światłocienia dla poszczególnych parasolek - cień statywu na ścianie jest zdecydowanie najbardziej rozmyty dla parasolki srebrnej, ale i jest to specyficzne dla takiej parasolki rozmycie składające z wielokrotnie nakładających się kilku cieni - tym niemniej w praktyce, jeśli nie fotografujemy li tylko cienia statywu na ścianie - efekt ten nie jest specjalnie widoczny, a w każdym razie nie przeszkadza.
Porównajmy teraz jeszcze jasność oświetlenia dla trzech powyższych przykładów na podstawie histogramów z wycinków pola szarego panelu:


Widać, że stosując parasolkę "białą" zyskujemy wprawdzie na równomierności oświetlenia, ale ekspozycja spada w stosunku do parasolki srebrnej aż o 1,75 EV, czyli 3,35 raza. Z kolei stosując parasolkę dwupowłokową, o większym współczynniku odbicia, tracimy w porównaniu do parasolki srebrnej 1,25 EV czyli ilość światła spada 2,4 raza.
Jak by nie było, jest ciemno...


Na koniec spójrzmy więc jeszcze, ile tak naprawdę można wyciągnąć z oświetlenia światłem stałym za pomocą świetlówek z parasolką. Zamiast jednej świetlówki 85 W zastosujmy zatem popularną podwójną oprawę z dwoma świetlówkami 125 W (7200 lm, 5500 K), najmocniejszymi, jakie można w niej użyć, i srebrną parasolką średnicy 84 cm:


Ekspozycja tym razem ustawiona została na szary panel od nowa - przy odległości 150 cm, czułości 200 ISO i przysłonie 1:4,5 czas naświetlania wyniósł 1/50 s, a więc uzyskaliśmy już w miarę znośne oświetlenie rzędu 9,5 LV. Dla przypomnienia - przy jednej świetlówce 85 W w identycznym ustawieniu czas naświetlania wynosił 1/15 s. Widać więc, że wzrost jasności oświetlenia jest w praktyce, pomimo kombinowania z ilością świetlówek, proporcjonalny do wzrostu strumienia świetlnego - ten bowiem zwiększył się 2,93 raza (z 4900 lm do 14 400 lm), zaś czas naświetlania skrócił się 3,33 raza (z 1/15 s do 1/50 s) - różnica pomiędzy tymi wartościami wynosi 0,18 EV i zrzucić ją można spokojnie na karb skoku 1/3 EV, z jakim ustawiane są parametry ekspozycji w aparacie. Nieco zaskakująca jest - wobec użycia świetlówek tego samego producenta - wyraźna różnica w barwie światła. No ale to najwyraźniej temat na kolejne śledztwo...
Jak by nie było,już samo oświetlenie główne świetlówkami kompaktowymi o sumarycznej mocy 250 W pozwala juz na w miarę spokojne fotografowanie z ręki bez nadmiernego podbijania czułości - może nie ma co popadać w nadmierną euforię, ale dramatu też jednak nie ma. Można oczywiście zastosować, żeby już nie pchać się w nadmierne koszta i bardziej egzotyczne rozwiązania, bardzo zbliżoną do oprawy podwójnej oprawe potrójną, która pozwoliłaby ponownie zwiększyć wartość ekspozycji o 0,5 EV.
Jedna tylko gorzka refleksja dotycząca tego typu podwójnych (czy potrójnych) opraw ciśnie się na koniec na myśl - ustawienie takiej oprawy, z parasolką i dużymi świetlówkami, wymaga od jednej osoby naprawdę ekwilibrystycznych zdolności, bo jest to czynność wymagająca zasadniczo użycia co najmniej czterech rąk - dwie do jednoczesnego dokręcania obu nakrętek na osi, i dwie kolejne do trzymania podczas tej czynności obu oprawek i parasolki w ustalonym położeniu. Najlepiej więc po prostu zorganizować sobie pomocnika.

czwartek, 5 grudnia 2013

Kwadratura klosza


W przypadku wykorzystywania do fotografii czy filmowania oświetlenia za pomocą świetlówek kompaktowych istotny problem stanowi nieraz uzyskanie za ich pomocą światła twardego. Świetlówki takie na skutek swych dużych rozmiarów z natury dają światło dość rozproszone, trudne do skupienia, efekt ten potęgowany jest jeszcze stosowaniem – wymuszonym przez jednak małą wydajność świetlówek - wielokrotnych opraw, a także kierunkowaniem ich światła za pomocą dużych rozmiarów reflektorów, np. srebrnych parasolek. Koniec końców, kompaktowe świetlówki fotograficzne dają światło miękkie, w zasadzie zbliżone do softboxa, za to bardzo rozproszone i źle ukierunkowane – poza właściwym obiektem rozświetlone jest w zasadzie całe wnętrze, co przy jasnym pomieszczeniu zasadniczo uniemożliwia uzyskanie kontrolowanego, kontrastowego oświetlenia.Dlatego też solidną pokusą mogą wydawać się dostępne w handlu reflektory paraboliczne do standardowych oprawek studyjnych z gwintem E27, np. takie klasyczne wąskostrumieniowe o średnicy 26,5 cm czy mniejsze 21 cm, reklamowane jako przydatne w zasadzie do wszystkiego – zwłaszcza świetlówek kompaktowych czy żarówek błyskowych... Naprawdę?


Przede wszystkim – reflektor taki nie ma najmniejszego sensu w przypadku żarówki błyskowej. Świeci ona wszak do przodu i to stosunkowo wąskim kątem, wobec czego użycie reflektora nie ma tu żadnego znaczenia, bowiem ma on zastosowanie tylko w przypadku źródeł światła świecących do tyłu i na boki. W przypadku żarówki błyskowej jedyna – marginalna – funkcja reflektora sprowadza się do jej osłonięcia z boku, co przy stosowaniu np. oświetlenia bocznego może zapobiec złapaniu blika przez obiektyw aparatu. Takie jakby sztywne wrota.
No, ale jak ma się sytuacja w przypadku świetlówek kompaktowych? Ano lepiej, ale pod pewnymi warunkami. Dlaczego? Otóż reflektor taki, w postaci jaka jest obecnie dostępna, nie nadaje się zupełnie do standardowych, dużych świetlówek fotograficznych – przeznaczony jest bowiem zasadniczo do tradycyjnych żarówek, a i to matowych.
Cały haczyk zasadza się bowiem w funkcjonowaniu takiego reflektora – aby działał on efektywnie, źródło światła umieszczone musi być w ognisku reflektora, a to ognisko znajduje się na samym dnie czaszy, kilka ledwo centymetrów nad szyjką. Jeżeli więc zastosujemy z takim reflektorem typową, dużą świetlówkę fotograficzną, to w ognisku reflektora znajdzie się tylko jej oprawa, a całe światło z rury w przedniej części klosza rozproszy się dość bezproduktywnie. Do tego świetlówka, nawet mała o mocy 65 W, jest i tak większa od reflektora, wystaje na zewnątrz – co jeszcze zmniejsza skuteczność tego układu, zwiększając zarazem rozsiewanie światła na boki. 

 
Cóż więc zrobić? Umieścić źródło światła tam, gdzie jego miejsce. Prostym rozwiązaniem okazuje się zakup małej świetlówki kompaktowej – zupełnie eksperymentalnie (i spontanicznie) sprawiłem sobie w tym celu świetlówkę Osram o mocy 11 W, strumieniu świetlnym 600 lm i temperaturze barwowej 6500 K.
W porównaniu do kompaktowej świetlówki fotograficznej, nawet najmniejszej spiralnej „śrubki” 65 W (pokazanej na zdjęciach powyżej), oferującej deklarowany strumień świetlny 3800 lm, wygląda ona z kloszem wręcz humorystycznie:


Tyle, że ze względu na małe wymiary, świetlówka 11 W pozwala dość efektywnie wykorzystać możliwości reflektora. Nie jest może idealnie, ale znajduje się naprawdę blisko ogniska. Spójrzmy więc na działanie zestawu świetlówki 11 W (600 lm) z reflektorem, prostopadle świecącego na ścianę z odległości 1,1 m (licząc od statywu):


Jak widać światło jest dobrze ukierunkowane, wyraźnie ograniczone – i zaskakująco jasne. Porównajmy to teraz ze świetlówką fotograficzną 65 W (3800 lm), w tym samym ustawieniu i przy tych samych parametrach ekspozycji:


Pomimo strumienia świetlnego większego teoretycznie ponad 6 razy jest wyraźnie ciemniej, świetlówka świeci w zasadzie bezkierunkowo – widać wyraźnie, że reflektor w takim przypadku w ogóle nie działa, pełni praktycznie rolę osłony świetlówki, ograniczającej jej świecenie do tyłu.
Dla pełni porównania, układ klasyczny – świetlówka 65 W ze srebrną parasolką średnicy 84 cm działa tak:


Jest więc znacznie jaśniej niż w przypadku świetlówki 65 W z kloszem, acz dużo jest światła rozproszonego. Co ciekawe, pomimo większej odległości od parasolki do ściany niż w przypadku reflektora, oświetlane przez reflektor pole (hotspot) jest zasadniczo tej samej wielkości.
I na koniec porównanie efektywności poszczególnych układów, na podstawie histogramów z wycinków ze środka pola oświetlanego przez trzy powyżej zaprezentowane zestawy:


Widać dobitnie, że świetlówka 11 W z kloszem daje światło o 1,25 EV jaśniejsze niż świetlówka 65 W w takich samych warunkach – czyli, porównując to do strumienia świetlnego, mała 11 W świetlówka jest w tym zestawie 15 razy bardziej skuteczna od świetlówki 65 W (świeci 2,4 raza jaśniej przy 6,3 raza mniejszym strumieniu świetlnym).
Z kolei świetlówka 65 W z parasolką daje oświetlenie o 1 EV jaśniejsze od świetlówki z kloszem, acz trzeba mieć na uwadze, że ponieważ świetlówka z parasolką zwrócona jest do tyłu względem statywu, większa była w moim teście odległość od źródła światła do ściany, wobec czego przy większych bezwzględnych odległościach do obiektu zdjęcia różnica będzie mniejsza. Trzeba mieć też na uwadze, że posłużyłem się w teście (czysto skądinąd porównawczym) stosunkowo małą świetlówką fotograficzną 65 W, której pojedyncze użycie jako światła głównego jest możliwe praktycznie tylko przy fotografowaniu statycznych scen ze statywu. 
Można jeszcze zwrócić uwagę na różnicę temperatury barwowej światła - świetlówki fotograficzne mają ją deklarowaną jako 5500 K, zaś użyty w teście mały Osram 11 W - 6500 K. Daje on więc nieco chłodniejsze światło, tak że do pełni szczęścia i idealnego dopasowania konieczna byłaby filtracja na poziomie 2,8 daM. Różnicę jasności poszczególnych zestawów, jak i barwy światła, widać na porównaniu próbek wykorzystanych do otrzymania powyższych histogramów:  

 
A jak wygląda zastosowanie w przypadku takiego parabolicznego reflektora tradycyjnych żarówek? Ano świetnie – świeci, że aż miło, z kilkoma wszak „ale”... Przede wszystkim reflektor przeznaczony jest do żarówek matowych. Jeżeli zastosujemy żarówkę z przezroczystą bańką, czy to zwykłą, czy halogen, oświetlenie będzie wprawdzie ładnie ukierunkowane, ale zdecydowanie nierównomierne – reflektor rzuci nam bowiem zamiast okrągłego hotspotu obraz żarnika żarówki. Najprościej byłoby więc kupić żarówki matowe, ale dzięki światłym proekologicznym regulacjom UE jest to w zasadzie zagadnienie akademickie. Drugi problem w przypadku stosowania żarówek wiąże się z ewentualną koniecznością zbalansowania temperatury barwowej światła, gdyby np. stosować reflektor z żarówką w połączeniu z oświetleniem świetlówkami.
Sprzedawane obecnie reflektory paraboliczne nie są, jak widać, przeznaczone do dużych świetlówek fotograficznych. Specjalny reflektor do świetlówki wyposażony być musi z tyłu w odpowiednią kieszeń, w której chowa się oprawa świetlówki, tak że wewnątrz odbłyśnika reflektora znajduje się już tylko rura, źródło światła. I tak nie będzie to układ specjalnie efektywny, bo w pobliżu ogniska znajdzie się, powiedzmy, 1/4-1/3 „śrubki”, ale jasność będzie porównywalna – jak z mojego dochodzenia wynika – do zestawu takiej świetlówki z parasolką, czyli nie najgorzej, natomiast światło będzie zdecydowanie twardsze, o wyraźnie zarysowanym cieniu. Jakieś dwa lata temu reflektory takie przemknęły przez sklepy jak kometa – i więcej ich czemuś nie widziano...

środa, 4 grudnia 2013

Siła marketingu (cz. 1) - kabel z wyzwalaczem

Trochę czarnego humoru na zimową pogodę.
W ofertach wielu sklepów i sprzedawców internetowych znaleźć możemy takie oto cudo:


Całkiem przyjemny, porządnie wykonany kabel synchronizacyjny gorąca stopka-mini jack, długi na 5 m i wyposażony w przydatny (zwłaszcza w przypadku aparatu analogowego) przycisk test. Zaskakująco praktyczny zamiennik wyzwalacza radiowego.
Jego niejaką osobliwością konstrukcyjną jest wszakże wykorzystanie, jako elementu montowanego na sankach aparatu, korpusu nadajnika prostego, tetropodobnego wyzwalacza radiowego. Niejaki przerost formy nad treścią, nieco to duże i sterczące, ale poza tym działa bez pudła (no i te bezcenne +10 do lansu - cokolwiek to w młodzieżowej nowomowie oznacza).
Ta szczególna cecha legła jednak u podstaw solidnego zamieszania w sposobie, w jaki ten skromny kabel jest prezentowany w ofertach sklepów internetowych i sprzedawców na portalach aukcyjnych. W jakichś 80% przypadków przedstawiany on jest bowiem jako - orkiestra tusz - standardowy wyzwalacz radiowy z kablem, jako to:

Kabel synchronizacyjny z wtykiem jack (3,5mm) służy do łączenia lustrzanek wyposażonych w gniazdo PC z lampami błyskowymi. Z drugiej strony zakończony jest wyzwalaczem radiowym (można go zamontować na każdej standardowej stopce). Umożliwia to wyzwolenie więcej niż kilku lamp (wyposażonych w fotocelę) poprzez drogę radiową. (...)

  Specyfikacja wyzwalacza:
  • zasięg do 30m
  • nadajnik zasilany baterią (23A 12V) - bateria w komplecie
  • żywotność baterii - ok. 20 000 błysków

Żeby nie było najmniejszych wątpliwości, podane są więc nawet parametry wyzwalacza radiowego - typowe dla tetropodobnych, pomimo że na załączonym nieraz zdjęciu widać, że "nadajnik" nie posiada nawet przełącznika kanałów. W środku (sprawdziłem, choć efektu byłem z góry pewien) "wyzwalacz radiowy" mieści w rzeczywistości małą płytkę drukowaną, niosącą jeden, jedyny element - przełącznik przycisku ręcznego wyzwalania błysku. Nawet umieszczona na obudowie kontrolka działania nadajnika jest tylko pustą zaślepką, baterii także trudno się doszukać. Do pełni szczęścia, twierdzi się też przy tym i z przyczyn mi nieznanych - jak widać na powyższym cytacie - że kabel przeznaczony jest do aparatów posiadających gniazdo PC, podczas gdy cała jego istota zasadza się właśnie na tym, że pomyślany jest do aparatów takiego gniazda akurat nie posiadających.
W formie niejakiego radosnego happeningu napisałem raz mail do jednego ze sklepów prezentujących takąż ofertę, zwracając uwagę na błędny opis. Przyznać muszę, że został on w końcu na stronie zmieniony - ale po kilku naprawdę dobrych tygodniach, tak że już sądziłem, iż to nie nastąpi. Wszak to była taka atrakcyjna oferta...