sobota, 26 września 2015

DIN, DIN, DIN

czyli

O ułamkach, stopniach i wartościach takich samych, ale innych


W kolejnym odcinku nieformalnego leksykonu fototechnicznej wiedzy nikomu dziś niepotrzebnej spójrzmy tym razem na drobny wycinek z historii sensytometrii - bliski jeszcze sercom wielu fotoamatorów stawiających pierwsze fotograficzne kroki w złotych latach fotografii tradycyjnej.

W nie tak jeszcze zamierzchłych czasach fotografii analogowej, gdzieś tak do końca l. 90, jedną z popularnych u nas skal czułości materiałów zdjęciowych była niemiecka DIN, reprezentowana na naszym rynku przez produkcję zakładów VEB Filmfabrik Agfa Wolfen, później VEB Filmfabrik Wolfen - czyli popularne ORWO. Obok niej, i podobnie jak i ona warunkowane dostępnym w handlu asortymentem materiałów fotograficznych, królowały radziecka GOST oraz krajowa PN, tożsama z amerykańską ASA.
Skala DIN, podobnie jak i bardzo popularna u nas w latach powojennych, a dziś już zupełnie zapomniana skala Scheiner, nie była skalą liniową, ale logarytmiczną. Wartość czułości nie była w niej proporcjonalna do wartości liczbowej, ale dwukrotnej zmianie czułości emulsji odpowiadała zmiana wartości czułości o trzy jednostki - np. materiał o czułości 18 DIN był dwa razy czulszy od 15 DIN, dwa razy mniej czuły od 21 DIN i cztery razy mniej czuły od 24 DIN. Różnica jednej jednostki DIN odpowiadała więc zmianie czułości 1,26 raza. Jak by nie było, jako punkt wyjściowy wystarczy zapamiętać, że czułość 21 DIN odpowiada 100 ASA - i dalej już łatwo to sobie zwizualizować  w popularniejszych dziś jednostkach proporcjonalnych.

Porównanie czułości wg skal DIN i ASA
DIN
15
16
17
18
19
20
21
22
24
27
30
33
ASA
25
31
40
50
63
79
100
126
200
400
800
1600

Historia skali DIN (skrót od Deutsches Institut für Normung, Niemiecki Instytut Normalizacji), służącej do określania czułości materiałów zdjęciowych ogólnego zastosowania, ciągnęła się przez wiele dziesięcioleci i, odzwierciedlając ewolucję sprzętu fotooptycznego, podlegała kolejnym zmianom dopasowującym ją do wymogów czasów. Przyjrzyjmy się więc temu nieco bliżej.
W pierwszej wersji, zwanej obecnie Alt-DIN (stary DIN), a onegdaj także DIN (alt) (czyli DIN (stary)), powstała ona skala oficjalnie w roku 1934. Metoda wyznaczania czułości oparta była na indywidualnym pędzlowym wywoływaniu jednakowo naświetlonych próbek, przy wizualnej kontroli procesu przy świetle ochronnym. Czułość wyznaczana była na podstawie zaczernienia charakterystycznych pół spektrogramu stopniowego, których wartości ujmowane były jako części dziesiąte. Wartości skali zapisywane były więc zgodnie z tym w postaci ułamka z mianownikiem 10 i dodatkowo z oznaczeniem stopni - na przykład 18/10o DIN.
Z racji na na upowszechnienie się błon zwojowych na których jednocześnie wywoływanych było wiele różnie naświetlonych zdjęć, w listopadzie roku 1957 wprowadzona została normą DIN 4512 nowa odmiana skali DIN, nazywana obecnie Neo-DIN, ale w czasach swego obowiązywania znana też jako DIN (neu) (czyli DIN (nowy)). Różniła się ona pd starego DIN m.in. metodą wywoływania próbek naświetlonego materiału - w standardowych warunkach metodą Rawlinga (m.in. w stałej temperaturze wywoływacza), a nie, jak poprzednio, indywidualną do maksymalnej czułości. Czułość wyznaczano prosto na podstawie tego, które pole naświetlonego na próbce spektrogramu stopniowego osiągnęło zaczernienie 0,1 jednostki ponad zadymienie (co uznawano za minimalną praktycznie kopiowalną wartość). Aby uniknąć pomyłek co do zastosowanej metody, nowa skala DIN od swej poprzedniczki różniła się w zapisie zlikwidowaniem mianownika ułamka, przy zachowaniu symbolu stopnia  - czyli dawne 18/10o DIN zapisywane było teraz już jako 18o DIN.
Wreszcie upowszechnienie się zautomatyzowanego wywoływania błon i kopiowania odbitek przez przemysłowe laboratoria doprowadziło do pojawienia się już w roku 1961 kolejnej, tym razem już finalnej, odmiany skali DIN - tak zwanej Neu-DIN (nowy DIN). Wprowadziła ją w RFN nowelizacja normy DIN 4521, a w NRD norma TGL 16150 (chyba o kilka lat późniejsza od DIN - bo wschodnioniemieckie książki z początku l. 60 jak gdyby nigdy nic posługują się poprzednim Neo-DINem). Niewielkie różnice dotyczyły naświetlania próbek, wywoływanych, jak poprzednio, metodą Rawlinga, odmienny, bardziej złożony, był natomiast sposób wyznaczania wskaźników densytometrycznych - obok samego zaczernienia sprawdzający także prawidłowość kontrastowości próbki. Wizualnie nowa skala odróżniała się w zapisie od Neo-DIN tym, że jednostki podawane były tym razem jako liczby całkowite już bez oznaczenia stopni - czyli zamiast 18/10o DIN czy 18o DIN było teraz po prostu 18 DIN. I tyle.
Z punktu widzenia przeciętnego pstrykacza te niuanse sensytometryczne zdawały się pozornie nie mieć żadnego znaczenia. Norma DIN dopuszczała zresztą tolerancję czułości emulsji w zakresie ±1 jednostki oraz stratę czułości o 1  jednostkę w okresie gwarancyjnym materiału, co w przypadku materiału czarno-białęgo nie miało w sumie wielkiego znaczenia.

Barwny slajd ORWO UT 18 - naświetlać jak 18 DIN???

No właśnie - czarno-białego. A co z materiałami barwnymi - odwracalnymi i negatywowymi? Hmmm... No tu sprawa nieoczekiwanie się skomplikowała - metoda sensytometryczna DIN nie nadawała się bowiem do wyznaczania ich czułości, wobec czego dla materiałów barwnych podawano czułość nie w jednostkach DIN, ale jako ich ekwiwalent (podobnie zresztą jak w przypadku specjalistycznych materiałów fototechnicznych). Nie opisywano ich np. "czułość 21 DIN", ale "naświetlać jak 21 DIN". A i to jeszcze nie wszystko. Emulsje czarno-białe posiadają bowiem znacznie większy od barwnych (szczególnie odwracalnych) zakres tonalny i tolerancję naświetlania - a jako że metoda DIN wyznaczała czułość na podstawie minimalnego kopiowalnego zaczernienia rejestrowanego przez emulsję (czyli, w prostych słowach ujmując, najsłabszego światła, jakie mogło być zarejestrowane przy określonych parametrach ekspozycji), materiał czarno-biały obejmujący szerszy, dalej sięgający zakres tonalny, posiadał wobec tego wyższą efektywną czułość od z pozoru tej samej czułości materiału barwnego. O ile nie sprawiało to jeszcze problemu przy świetle zastanym, dawało się jednak we znaki przy wyznaczaniu ekspozycji dla lampy błyskowej przy wykorzystaniu liczby przewodniej. Tutaj bowiem należało przyjąć, że efektywna czułość materiału barwnego jest o 2-4 jednostki DIN mniejsza od nominalnej - a więc około dwukrotnie. Korzystając z materiałów barwnych o czułości określonej w skalach Alt-DIN i Neo-DIN należało przy wyznaczaniu ekspozycji dla światła błyskowego przyjąć liczbę przewodnią dla odpowiednio obniżonej czułości (dla filmów ORWO zalecano zmniejszyć ją np. o 2 jednostki). Na szczęście zmodyfikowane procesy sensytometryczne zastosowane w metodzie Neu-DIN uwzględniły już tę sytuację, odpowiednio wyrównując czułości materiałów barwnych i czarno-białych, którymi można się już było spokojnie posługiwać korzystając wprost z deklarowanych czułości. Co ciekawe, i z tym związane, czułość tej samej emulsji czarno-białej wyznaczona wg skali Neu-DIN była o ok. 3 jednostki wyższa niż niż wg starszej skali Neo-DIN.
 Swoją drogą, bywały i materiały czarno-białe o czułości podanej jako ekwiwalent skali DIN, podobnie jak w przypadku materiałów barwnych - "naświetlać jak...". Oznaczało to, ni mniej, ni więcej, że ich czułość nie została wyznaczona za pomocą znormalizowanych metod DIN, co wg ówczesnej literatury mogło być mylące, i przeciwko używaniu takich produktów przestrzegano.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że wartość czułości wg systemu DIN pojawia się też w skali ISO - która, w swym pierwotnym zapisie niewiele ma jednak wspólnego z tym, co prezentują obecne elektroniczne aparaty. "Prawdziwa" ISO łączy w sobie bowiem zapis systemów ASA oraz DIN - ma ona postać ułamka z wartością ASA w liczniku, odpowiadającą jej wartością DIN w mianowniku, a do tego jeszcze z symbolem stopnia - na przykład ISO 200/24o.

I takie to kiedyś były czasy heroiczne - gdy dziś cyfrowym ISO kręci się bez opamiętania w tę i z powrotem, jednym przyciśnięciem guzika. I nikt nie zastanawia się nawet o co w tym wszystkim chodzi...

czwartek, 14 maja 2015

W smutnym kolorze blue

czyli

Błękit nieba tanio i po chińsku

Od niejakiego - a nawet całkiem długiego - czasu intrygowała mnie co nieco kwestia zastosowania w fotografii barwnej filtrów barwnych połówkowych czy gradientowych, i to może nie tyle jako efektowych (jak np. brązowy czy tabaczkowy), co raczej wspomagających kolorystykę sceny. Poza "podkręcaniem" zieleni za pomocą filtrów w ciepłych barwach, co wychodziło całkiem fajnie, najbardziej kuszące wydawało się zastosowanie filtrów niebieskich do intensyfikacji koloru nieba.
Niejakim problemem jawiła się jednak mnogość dostępnych filtrów, o różnej gęstości, twardości i położeniu przejścia barw, utrudniająca dokonanie na sucho w miarę racjonalnego wyboru. Aby więc na starcie nie przeinwestowywać, a jak, zdecydowałem na rozwiązanie maksymalnie budżetowe - zakup najtańszych chińskich gradientowych filtrów prostokątnych w standardzie Cokin P, kosztujących ledwo 17 złotych za sztukę.
Scenę testową wybrałem dość  drastyczną - pochmurny dzień, z białymi, prześwietlonymi chmurami - a więc sytuację, gdy występuje praktycznie największy kontrast pomiędzy niebem a ziemią (który, w dawnych czasach obiektywów o prostych powłokach przecwodblaskowych, potrafił generalnym zadymieniem zrujnować każde zdjęcie).
Zobaczmy więc, co można w takiej sytuacji zwojować za pomocą skromnych chińskich wojowników światła...

Bez filtra

Sytuacja bez filtra wygląda dość beznadziejnie - niebo jest prześwietlone, wyprane ze szczegółów, można by rzecz scena wygląda smętnie i deszczowo. Zupełnie zresztą inaczej niż w naturze, gdzie chmury wyraźnie były okiem widoczne. 
Naturalnym więc odruchem byłoby zastosowanie filtra szarego, pozwalającego, poprzez przyciemnienie nieba, na wydobycie z prześwietlenia jego szczegółów. Zobaczmy więc, jak poradzi sobie w takiej sytuacji wyrób chińskiego przemysłu fotooptycznego (w standardowym uchwycie Cokin P, z jednym plasterkiem systemowej osłony przeciwsłonecznej).


Filtr gradientowy szary

Zastosowanie szarego filtra gradientowego (marki Green.L) o współczynniku 2 EV, deklarowanego jako zamiennik Cokina 121M (Gradual Grey G2 Medium), pomogło nader niewiele - przyciemnienie nieba okazało się całkowicie niewystarczające (może można było głębiej wsunąć filtr), a tani filtr wprowadził do tego fioletowawe zabarwienie przyciemnionych partii.
No ale niebo winno być w końcu niebieskie, na co przy białych chmurach marne były widoki z szarym jeno filtrem. Dołożyłem więc do zestawu niebieski filtr gradientowy Tian-Ya, sprzedawany jako odpowiednik Cokina 123S (Gradual Blue B2 Soft) o współczynniku 1,7 EV. Filtr ten, zastosowany wprzódy samodzielnie, dawał skądinąd efekt równie niezadowalający jak sam filtr szary - niebo było i jasne, i blade.

Filtry gradientowe szary i niebieski

Natomiast w zestawie z "fioletowym" filtrem szarym efekt okazał się, zaskakująco, bardziej niż satysfakcjonujący. Przestało dokuczać nienaturalne zabarwienie wprowadzone przez filtr szary, a samo niebo nabrało teraz tak przyjemnego, naturalnego błękitu, jak i tonacji, z rysującymi się dość ładnie obłokami. Dla mnie w sam raz.


A jakość optyczna tego zestawu filtrów za 34 złote? No ja tam nie narzekam... Ale wybredny wszak nie jestem.