poniedziałek, 17 czerwca 2013

To nieszczęsne f

Upowszechnienie fotografii cyfrowej, wraz z właściwym jej sposobem prezentacji danych na wyświetlaczach aparatów, pozwala zaobserwować - nie po raz pierwszy - zjawisko oddolnego nadawania nowych znaczeń już istniejącym pojęciom.

Widać to na przykładzie skromnej literki f, czasem zapisywanej jako F, która stała się ostatnimi czasy synonimem przysłony. I to nie tylko wartości przysłony - otworu względnego czy liczby otworowej, ale odnosi się już wręcz do mechanizmu przysłony. I wciąż oraz wciąż przeczytać można w dyskusjach internetowych wypowiedzi w rodzaju...
"nie domykaj tak mocno f"
"obiektyw mydli na małym f"
... ba, nawet na jednej ze stron będącej poradnikiem fotografii cyfrowej napisano...
"ustawiamy dużą wartość f przesłony".
Źródło tegoż zastosowania litery f jest proste do zidentyfikowania - wychodząc z anglosaskich pojęć f-stop czy f-number itp. (zapisywanych też przez wielkie F) wartości przysłony na wyświetlaczach współczesnych lustrzanek podawane są z przedrostkiem F - na przykład F8 czy F11, co na pierwszy rzut oka pozwala odróżnić je od wartości czasu naświetlania. 
Wszystko ładnie wygląda, wszystko ładnie działa, wszyscy są szczęśliwi, prawda? No właśnie - tylko to jedno małe ale...

Problem zasadniczy jest bowiem w tym, że symbol f jest od niepamiętnych czasów międzynarodowym oznaczeniem ogniskowej - f jak focal lenght. Liczbę przysłony (otworową) określa się w różnych krajach i wg różnych norm różnymi literami - np. N czy k.

Zrozumieć można (od biedy) podawanie wartości otworu względnego (formalnie zapisywanego u nas jako czysty, liczbowy ułamek np. 1:2,8) jako ułamka z ogniskową w liczniku - w rodzaju f/2,8 czy f:2,8 - graficznie skracanego do F2.8. Ale już utożsamianie symbolu f z przysłoną (w rozumieniu f = wartość przysłony), jak w przytoczonych na początku przykładach, jest nieuzasadnionym i bezdyskusyjnym błędem.
Prowadzić to może do wielu zabawnych nieporozumień - jak bowiem zinterpretować życzliwą poradę "zwiększ f"? Domknąć (a może otworzyć?) przysłonę, czy raczej użyć dłuższej ogniskowej obiektywu? Niestety - wszelakie dziedziny ścisłe bardzo nie lubią umowności.

Tym niemniej znajdują się obrońcy takiego nowego postrzegania litery f, argumentujący, że tak już się przyjęło, tak się stosuje, a nawet - ba! - w fotografii, w przeciwieństwie do fizyki, f oznacza przysłonę - no i że w ogóle tak się przyjęło, wszyscy tak robią, no i że w ogóle tak jest. W tej sytuacji, powszechne panującego bezrefleksyjnego przekonania, nasza nieszczęśliwa litera f faktycznie nabiera w powszechnym rozumieniu nowego znaczenia. Ale będącego de facto tylko zwyczajowym, niepoprawnym slangiem.
Rzeczywistości nie da się jednak zaczarować. 



piątek, 7 czerwca 2013

Flesz a srebrna parasolka

Odwiecznym dla mnie problemem przy fotografowaniu z fleszami aparatowymi wykorzystaniem parasolek odbijających było ukierunkowanie światła flesza. O ile w przypadku parasolki dyfuzyjnej problemu specjalnego nie ma, wystarczy skierować flesz jakkolwiek i mniej więcej w jej środek, to w przypadku parasolek odbijających nie jest już tak różowo. Wtedy bowiem - a w przypadku parasolki srebrnej to już naprawdę obowiązkowo - flesz musi być skierowany maksymalnie blisko osi parasolki, inaczej bowiem jego światło odbija się bardzo nieefektywnie i w dość nieprzewidywalnym kierunku w dół (o charakterystyce różnych parasolek co nieco TUTAJ).


 Test flesza ze srebrną parasolką - po lewej flesz oddalony od osi parasolki, po prawej ułożony wzdłuż osi. Doskonale widoczna różnica w rozkładzie odbicia światła i przewaga osiowo umieszczonego flesza (skierowanie oddalonego flesza w środek parasolki w praktyce niewiele zmienia).
 
Najprostszym oczywiście rozwiązaniem byłoby nabycie uchwytów statywowych umożliwiających zamontowanie stopki flesza z boku, w kierunku parasolki - jak np. Phottix Varos czy Varos BG. Wadą może być jednak dość wysoka cena tych uchwytów, skądinąd jednak odpowiadająca ich jakości.
Ja natomiast, jako zwolennik rozwiązań tandetnych, niskobudżetowych a przekombinowanych, chcąc także maksymalnie zutylizować posiadane zasoby, wymyśliłem sobie następujące warianty:



Najprostszym z rozwiązań było położenie flesza na popularnym onegdaj odbiorniku Phottix Tetra PT-04 II (czy jakimkolwiek podobnym). Najprostszym, ale w tym przypadku - niestety - nienajlepszym. Zaletą rozwiązania jest brak pętających się kabli, lampa nie musi posiadać gniazdka PC, wadą jest jednak ogólna chybotliwość. Problem w tym, że sam odbiornik jest wysoki, z nisko osadzoną osią obrotu, przez co duży moment obrotowy wywoływany przez ciężar flesza, oddalonego od osi obrotu, powoduje, że trudno go pewnie unieruchomić w poziomie. Tym bardziej, że kierunek gwintu nakrętki blokującej sprawia, że ciężar lampy ma dodatkowo tendencję do jej odkręcania - aby temu zapobiec trzeba by założyć odbiornik tyłem do przodu i położyć go na tył - oby tylko lampa nie wyleciała w tym położeniu z sanek. Z lekkim fleszem działa to jako tako, z ciężkim - nie próbowałem. Najlepszym rozwiązaniem jest więc użycie uchwytu z szeroką szyną, na której odbiornik może się po prostu oprzeć (jak na zdjęciu), inaczej może być to kłopotliwe. Ale i tak jest to mało mnie urzekające rozwiązanie. No i jeśli stosuje się odbiornik inny niż Tetra (czy wszelakie tetropodobne), pozbawiony możliwości obracania - w ogóle nie do wykorzystania.



Aby cokolwiek poprawić dość niepewne mocowanie Tetry, postanowiłem użyć przegubową stopkę Hama Blitzneiger 1, montując flesz i odbiornik osobno. Flesz musi wobec tego posiadać możliwość wyzwolenia kablem (lub wykorzystać trzeba przejściówkę), a sam odbiornik można albo zamontować na uchwycie, albo powiesić na kablu. Z pozoru fajnie to wygląda, w praktyce okazuje się, że przegub - pomimo zastosowania wewnątrz klejącej podkładki - jest dość trudny do pewnego dokręcenia w położeniu poziomym i flesz, nawet nienajwiększy, ma tendencję do opadania; tym niemniej pochylenie lampy można sobie dowolnie regulować. Największą jednak wadą jest cena przegubu Hamy - solidnie przekraczająca 50 złotych i czyniąca jego zakup w tym celu kompletnie nieopłacalnym. Skądinąd sam przegub, bardzo przyzwoicie wykonany, wyposażony w zimną stopkę i gwint 1/4", jest nader użytecznym akcesorium do flesza.



I na koniec rozwiązanie, z którego jestem najbardziej zadowolony - kostka synchronizacyjna F&V PR-02, wyposażona w dwie gorące stopki, gwint statywowy 1/4" i wejście na kabel z końcówką mini jack - do dostania w cenie od 26 złotych. Można ją zamontować na dowolnym statywie czy uchwycie z gwintem 1/4", podłączyć do tego wyzwalacz radiowy, fotocelę lub nawet bezpośrednio kabel synchronizujący - w zależności od upodobania, no i założyć jedną lub dwie lampy - jedną w pionie i jedną w poziomie. W przypadku korzystania z jednej lampy na wolne sanki można wsunąć wyzwalacz lub fotocelę, żeby się nie pałętały. Lampa nie musi nawet posiadać gniazdka PC. Całość zwarta, pewna i wielofunkcyjna, nic się nie kolebie, nic nie opada, niczego nie trzeba co chwilę dokręcać. Jedyne usprawnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to - w przypadku montowania na wąskim uchwycie oświetleniowym, jak na zdjęciu - podłożenie pomiędzy kostkę a uchwyt statywowy (wokół gwintu) gumowej podkładki (np. uszczelki). W zasadzie do wad kostki zaliczyć można brak regulacji nachylenia fleszy, podłączenie wyzwalacza kablem - no i konieczność poskładania tego zestawu przed przystąpieniem do zdjęć (lampa zamocowana bezpośrednio na odbiorniku jest rozwiązaniem jednak znacznie czystszym formalnie).